Zapętlony w labirynty biurokratycznej machiny Józef K. ostrzega nas przed podobnym losem.
Można bez wielkiej przesady powiedzieć, że niewiele zostało klasycznych dzieł prozatorskich, które nie były prezentowane na scenie w postaci musicali. Nawet tak osadzonych w tradycji literackiej jak „Chłopi” czy „Lalka”. Ale „Proces” Kafki, i to wystawiony w Teatrze Muzycznym ROMA? Nie do wiary! Skąd się bierze taka potrzeba u realizatorów, skąd pewność, że publiczność to „kupi”?. A „kupuje”. Wydaje się, że tradycyjne środki ekspresji nie wystarczają, by wyrazić dramat, bezradność czy jak w przypadku prozy Kafki – poczucie otaczającego nas absurdu. Że chcemy to po prostu wykrzyczeć, zamknąć w dramatycznej frazie muzycznej, która przemówi silniej niż tekst.
Że chcemy to ubrać w słowo wyłamujące się ze stylistyki literackiej, takie, którym posługujemy się na co dzień, zrozumiałe dla wszystkich. W przypadku „Procesu” Kafki, który oglądamy na Novej Scenie ROMY, możemy doszukiwać się takich przesłanek. To, co uderza słuchacza, to pełne ekspresji, silne głosy, dobrane przez reżysera i autora scenariusza Jakuba Szydłowskiego, które towarzyszą bohaterowi zapętlonemu w labirynty biurokratycznej machiny.
Bohater „Procesu”, Józef K., ujmuje nas swoją zwyczajnością. Jego bezsilność jest bezsilnością każdego z nas. Czy w słowach, którymi nas atakuje, jest więcej agresji czy pretensji o naszą obojętność? Czy jeśli zrozumiemy, że jego los stanie się naszym losem, ruszymy „z posad bryłę świata”? W tekście, który do nas adresuje, czai się prawdziwa groźba: „To nic nie da, drogi widzu – ja nie boję się/ To, co mnie spotkało, równie szybko spotka cię/ Wielka organizacja spije twoją krew/ W hektolitrach naiwności sam utopisz się”. Ten Kafkowski sąd urasta tu do jakiejś przerażającej machiny. Bo czymże jest ta „wielka organizacja”? Czy jedynie bezwzględną korporacją, która zniewoliła nasze pokolenie, czy wszechwładną mafią, wobec której jesteśmy bezradni? Na pewno metaforą spisku. Jednym z problemów Józefa K. jest niemożność porozumienia się z drugim, równie bezradnym człowiekiem, bo równie sparaliżowanym lękiem przed Wszechwładną Instytucją, która niejednemu zrujnowała życie.
Spektakl jest odbierany zgodnie z zamysłem realizatorów przez wielopokoleniową widownię. Na jego sukces zapracowali również autor muzyki i aranżacji Jakub Lubowicz oraz soliści ROMY: Ewa Lachowicz, Anna Sroka-Hryń i wykonawca roli Józefa K. Grzegorz Pieczyński. Niestety, akurat on nie zdołał mnie swoją interpretacją w pełni poruszyć, swoim dramatem wstrząsnąć. Dlaczego? Może zbyt mocno zawierzył wspólnocie doznań po obu stronach rampy?
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.