Marzył, by umrzeć na scenie, albo na planie filmowym jednego ze 190 filmów, w których wystąpił. Znany nam jako komendant Gerber serii "Żandarm z St Tropez", odszedł we śnie.
O śmierci aktora, scenarzysty i reżysera poinformował z nutą autentycznego żalu, w wieczornym wydaniu, dziennik "Le Figaro". Michel Galabru miał 93 lata. "Uwielbialiśmy go, ale i on uwielbiał siebie. Był głęboko przekonany, że posiada wielki talent, dlatego marzył, by umrzeć na scenie" - pisze francuska gazeta.
Talent niewątpliwie miał. W Polsce znamy go głównie jako przesympatycznego żandarma z serii komedii filmowej z Louisem de Funesem w roli głównej czy z kultowej komedii "Jeszcze dalej niż północ", gdzie odegrał wprawdzie epizodyczną, ale za to w sposób mistrzowski, rolę wuja Julie. Pojawił się też w "Mikołajku" gdzie przypadł mu także niewielki kąsek, rola Ministra edukacji. Nad Sekwaną jednak Galabru znany jest z blisko dwustu innych ról. Francja zapamięta go najbardziej z desek teatru Comédie-Française gdzie występował od 1950 roku.
Na wielkim ekranie pojawił się w 1980 r. Zadebiutował wtedy m.in. jako Jacques w "Skąpcu" Moliera w reżyserii Jean Giraulta i Louisea de Funesa. Francuzi widzą go głównie jako Asparanoiksa, szefa wioski Galów w filmowej produkcji "Asterix i Obelix kontra Cezar". Galabru odgrywał przede wszystkim role drugoplanowe. Ale za taką właśnie w 1976 roku otrzymał Cesara. Najwyższe francuskie trofeum filmowe przypadło mu za rolę sierżanta Josepha Bouvier w "Sędzi i zabójcy" w reżyserii Bertranda Tavarnier. Dramat ten zrobił furorę we Francji - treść filmu oparto bowiem na życiu seryjnego mordercy, który przez lata budził postrach nad Sekwaną.
Galabru kochał bardziej teatr, choć nie krył, że kino go karmi w sensie dosłownym. Ubolewał przy tym, że świat kojarzy go głównie z postacią komendanta Gerbera i w dodatku nierzadko myli go z Cruchotem, którego odgrywał Louis de Funès. Mówił, że to odbiera mu powagę. Chciał, by kojarzono go raczej z dramatem.
Michel Galabru kochał swój zawód i nie pozwalał mówić o nim w kategoriach "pracy". To była jego pasja i nią żył. Był przy tym człowiekiem szalenie uczynnym i wrażliwym. Na tyle, że kiedy jego brat Marc ciężko zachorował, Michel Galabru stracił dosłownie apetyt na życie. W listopadzie ubiegłego roku odwołał wszystkie występy teatralne, by ze spokojem móc opiekować się bratem. W jednym z ostatnich spektakli w sztuce zatytułowanej "Le Cancre" (Rak) na deskach teatru na paryskim Montmartre, Galabru opowiedział z pomocą sztuki o swoich zmaganiach z chorobą brata. Marc był lekarzem i po tym jak odszedł, aktor trafił do szpitala. Tu odszedł w czasie snu, wczorajszej nocy.
Galabru urodził się 27 października 1922 r. w Maroku. Jego ojciec pracował tam, jak dziesiątki innych Francuzów, przy budowie mostów i dróg. Matka zajmowała się domem. Kiedy wrócili do Francji, rodzice posłali Michela do collège Saint François-Pierre Rouge w Montpellier. Potem uczył się u jezuitów w liceum Saint Louis de Gonzague w Paryżu. Potem skończył rok prawa.
Przyszły aktor marzył zawsze by zostać piłkarzem. Ciotka jednak ciągnęła go do teatru. Zabierała ze sobą chłopaka na każdy niemal spektakl odgrywany w mieście. Michel zafascynował się Sachą Guitrym, reżyserem i wybitnym francuskim aktorem. Michel naśladował go we wszystkim, ubierał się jak on, wyszukiwał w repertuarze jego dzieła.
Jako 26-latek zadebiutował w Comédie-Française. I został tu do końca życia. Czuł się na deskach jak ryba w wodzie. Chyba jako jeden z nielicznych wystąpił na scenie ze swoimi dziećmi. W 2004 roku zagrał z córką Emmanuelle i synem Jeanem w swojej kultowej sztuce "Les Rustres" Carlo Goldoniego. Galabru mówił, że to jego ulubiona komedia. W 1961 r. wystawił ją jako reżyser w czasie słynnego Festiwalu Teatrów w Avignione, na scenie głównej "Palais des papes". Otrzymał za to wyróżnienie.
Czyli smutne losy Flipa i Flapa. Bo już z końcówki ich kariery.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.