Takie historie są warte opowiadania. Mają uniwersalny charakter.
Amerykańskie kino – zwłaszcza to niezależne, którego reprezentantem jest „Mancherster by the Sea” Kennetha Lonergana – często pokazuje tragedię zwykłego, przeciętnego człowieka, nie artysty czy intelektualisty.
Dramat taki wydaje się nawet ciekawszy. Oto bowiem z życiem mierzy się ktoś pozbawiony narzędzi do obrony. Film Lonergana pokazuje, że takie historie są warte opowiadania. Mają uniwersalny charakter. Tu podkreślany jeszcze przez tytuł filmu. Po polsku brzmiałoby to może „Manchester nad morzem”. Ale nie jakiś konkretny. Każdy. Takie historie mogą wydarzyć się wszędzie.
Film ma dwie płaszczyzny czasowe. Przeszłość, w której bohater, drobny pijaczek, nie stroniący od narkotyków, traci w pożarze rodzinę, którą kochał. I teraźniejszość, gdy ten sam człowiek musi wrócić do rodzinnego miasta by zająć się po śmierci brata, jego synem.
Czy jednak jest do wypełnienia ostatniej woli brata zdolny? Czy po przebytej tragedii da się jeszcze normalnie żyć (bohater jest po próbie samobójczej)?
Myliłby się ten, kto sądzi, że po tym opisie wie jaki film zobaczy. Jest w tym filmie znacznie więcej niż można się spodziewać. To absolutnie nie jest łzawy melodramat o „wracaniu do życia”. To film niezwykle oryginalny.
Głównego bohatera poznajemy gdy wykonuje swoja pracę. Jest człowiekiem wynajętym do prostych prac i napraw w kilku kamienicach. Jest opryskliwy. Nie nawiązuje relacji z mieszkańcami. Raczej ich obraża.
Dalej pije. W barze łatwiej mu wszcząć bójkę niż odpowiedzieć na zainteresowanie kobiety. Wraca do domu i zasypia przed telewizorem. Zdaje się żyć z przyzwyczajenia. Nic interesującego jego życia nie wypełnia. Nie ma nowej rodziny.
Jego podstawową postawą życiową, metodą na każdą trudną sytuację, rozmowę, jest nie przeprowadzanie jej, nie konfrontowanie się. Najczęstszym stwierdzeniem – „Nie mam w tej chwili ochoty na tę rozmowę”. Nie zmienia się po powrocie do miasta, z którego kiedyś uciekł.
Gdy w niezwykłej, mistrzowsko zagranej (jak z resztą cały film) scenie, gdy będzie miał wreszcie, po wielu latach, okazję do szczerej rozmowy z byłą żoną (która stara się ułożyć sobie życie z innym) i uzyskania przebaczenia, również ucieknie. Jest przeświadczony, że na nie zasłużył, że ciągle nie został właściwie ukarany.
To film ponury. Nie ma w nim optymizmu. Czas nie leczy ran. Każde wydarzenie pozostawia blizny nie pozwalające normalnie żyć. Tylko główny bohater potrafi to szczerze wyznać.
Życie jest jednak nieokiełznane Nie podporządkowuje się. Nie zatrzymuje się. Ciągle ucieka poza prosty dramat. Bo przecież nosze nagle nie chcą się zmieścić do karetki. Bo ziemia jest tak zmarznięta, że pogrzeb odbędzie dopiero na wiosnę, a zmarły brat przeleży kilka miesięcy w kostnicy. Bo wreszcie syn zmarłego musi dbać o swoje dwa – prowadzone jednocześnie - związki.
Życie nie zważa na pojedyncze, małe, prywatne wydarzenia. Bywa zabawne, jakby wiedzione własnym poczuciem humoru, nawet w tragicznych okolicznościach.
Pozbawia jednak równocześnie sił i zostawia bezsilnym. Trwa dalej, nawet kiedy nie widzimy w tym już sensu.
Czyli powrót do krainy dzieciństwa. Pytanie tylko, czy udany. I w ogóle możliwy…
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.