30 listów z Wehrmachtu, napisanych po śląsku do rodziców przez 20-letniego żołnierza, znalazł pasjonat z Rybnika, który odnawiał stary mebel. Okazało się, że autor tych listów żyje.
Na źymi pisać
Są i listy z frontu w północnej Francji. 15 czerwca 1944 r. Józef napisał: „Kochani łojcowie ale śe niegorszcie rze wom tak brzytko pisza bo tu nima stoła ani stołka yno tak na źymi wom to pisza bo wiycie że w leśe nima nic yno trzeba na źymi pisać”. W następnych zdaniach znajdują się rzeczy, które absolutnie nie powinny przejść przez wojskową cenzurę. Gdyby jakiś Niemiec się zorientował, los Józefa byłby marny. Dla ostrożności Ślązak wykropkował tylko część słowa „Anglicy”, żeby cenzor nie zwrócił na niego uwagi przy przeglądaniu: „A wiycie rze tu zlontowali angli.. teras śe już niestarejcie bo śe to chneda skoniczy”. Młody Ślązak relacjonuje, że Niemcy „zrobiyli na nich agryf”, czyli atak, „ale to nic niepomogło yno idom dali”. I mocne słowa: „fszystko się podd... a jeszcze możno sjadom kam idzi, za mieśonc to już byda wdoma napewno. Teras my tu se bokry budujemy do spanio z drzewa” – napisał. I dodał, że „jak przydzie wieczor to nieidzie usnoci”. Dlaczego nie można usnąć? Bo aż ziemia się trzęsie, „co tak jeżczom na tysionce”. Można się domyślić, że nad głowami Józefa i innych chłopaków w mundurach Wehrmachtu sunęły z ogłuszającym, basowym hukiem tysiące alianckich samolotów, lecących z dywanowymi nalotami w głąb III Rzeszy.
To mój tata
Adam Pietryga oderwał się od tej pasjonującej lektury z myślą, że być może w Mszanie żyją dzieci autora. – Mój dziadek zginął w 1939 r., rozstrzelany przez Niemców w Radzionkowie. Pomyślałem, że gdyby ktoś mi dał listy dziadka, zrobiłby mi wielką przyjemność. Postanowiłem więc odszukać krewnych Józefa Kanafka – wspomina. Poszukiwania trwały długo, bo rodzina Kanafków nie mieszkała już pod adresem z czasów wojny. Po wielu miesiącach, dzięki pomocy Ośrodka Kultury z Mszany, Adam zdobył trzy telefony.
– Pod dwoma pierwszymi numerami nikt nic nie wiedział. Wykręcam trzeci numer telefonu i znowu słyszę: „Ni, to nas raczej nie dotyczy... Ale poczekej pan, bo mąż przyszedł”. Opowiadam od początku o panu Józefie i nagle słyszę w słuchawce: „To jest mój tata”. Adam Pietryga powiedział, że chce przekazać listy synowi pana Józefa. Na to usłyszał w słuchawce: „Ale tata żyje!”.
Zaskoczony pan Adam pojechał do Mszany. Józef Kanafek, wysoki, szczupły mężczyzna, okazał się otwarty i sympatyczny. – Pan Józef mnie pyta: „Coś to przyniós, synek?”. Ja na to: „Przyniósżech listy, coście pisali bez wojna”. Pan Józef je bierze, czyta i płacze – wspomina Adam Pietryga. Na koniec pan Józef skomentował: „Synek, jako tyś mi niespodzianka zrobił przed śmiercią!”. – My przy tym stole wszyscy płakali – wspomina pan Adam.
Bomby i grzyby
Listy, napisane przez młodego Józefa, zaczynają się od pozdrowień imieniem Jezus. Wzruszające jest, jak chłopak prosi mamę i tatę, żeby mu nie przysyłali więcej paczek, ale sami sobie kupili coś do jedzenia. Argumentuje, że paczki mogą nie dojść, bo koleje są już „sczaskane” przez naloty. Przekonuje, że on ma w wojsku aż za dużo kiełbasy i słoniny. „Dziśo my dostali taki obiot że go nieszło zjeści na roz i pudink. (...) Jo nie wiym czego śe chycić” – twierdzi. W zapale uspokajania rodziców chyba jednak przesadził, bo nie uwierzyli. W następnym liście chłopak przekomarzał się z nimi: „Piszecie mie rze jo was cygania że jo tu niedostoł masła krynci śpyrki. (...) Abo mi tam wieżycie abo ni to mie to jest jedno bo gdo nie wieży nie będzie zbawiony. Tak wom nie mam co pisaci”.
Z tych listów wynika, że chłopak jak najbardziej miał „co pisaci”, tylko nie chciał rodziców martwić. 16 lipca 1944 r. wymsknęło mu się takie zdanie o rzeczywistości na froncie: „Diśaj jest niedziela i to mamy pierfsza niedziela wolna za 6 tygodni i dziśaj tożem spał sebleczony i ze szczewikami sebutymi bo tak przes tyn coły czas my leżeli ze fszystkiem obleczony i obuty”. Sześć tygodni – czyli dokładnie od 6 czerwca, gdy w Normandii wylądowali alianci. A wojna i niebezpieczeństwa? Józef też wspomina je mimochodem. 21 lipca 1944 r. napisał o swojej ulubionej modlitwie do Pana Jezusa, którą wypowiadał rano i przed zaśnięciem. I w kontekście tej modlitwy pada od niechcenia jedno, jedyne zdanie o piekle, jakie szleje wokół tego 20-latka: „Jo śe też niczego nie boja bomby lecom a jo nigdzi nie uciekom”. A potem, jakby nigdy nic: „Grzyby tu już rosnom dziśaj żem gotował grzyby”.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Czyli smutne losy Flipa i Flapa. Bo już z końcówki ich kariery.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.