Czyli kolejny komediowy majstersztyk Mela Brooksa.
1974 - cóż to był za rok! To właśnie wtedy na ekranach kin pojawiły się aż dwa filmy wyreżyserowane przez Mela Brooksa. Dwa arcydzieła komedii, uwielbiane nie tylko przez widzów, ale i docenione przez American Film Institute, bo „Młody Frankenstein” został umieszczony przez tę organizację na 13 miejscu wśród najśmieszniejszych, amerykańskich komedii wszech czasów, zaś „Płonące siodła” wylądowały na miejscu szóstym (numerem jeden zostało „Pół żartem, pół serio” Billy’ego Wildera).
Ale wróćmy do Brooksa i jego niezwykłej, nie liczącej się z żadnymi konwencjami i ograniczeniami wyobraźni. W „Młodym Frankensteinie” nabijał się z klasycznych horrorów – w „Płonących siodłach” kpi z westernu. Jego patosu i sztampy.
Absurdalna „płonąca” czołówka filmu kojarzy się momentalnie z „Bonanzą”, bohater grany przez Gene’a Wildera to komediowa kopia Gene’a Martina z „Rio Bravo”, zaś tytułowa piosenka, którą wykonuje Frankie Laine, to parodia utworów country, z czego – to ciekawe - artysta nie zdawał sobie sprawy i zaśpiewał ją z ogromnym przejęciem i zaangażowaniem, czym do łez rozbawił Mela Brooksa.
Podobnych westernowych cytatów i mrugnięć okiem do widza jest w tym filmie dużo, dużo więcej (pojawi się nawet słynna kwestia ze „Skarbu Sierra Madre”). Ale jest coś jeszcze. Mianowicie: gigantyczna świadomość kina i jego historii, którą Brooks (w postmodernistyczny sposób?) bawi się, tasuje, tworząc coś zupełnie nowego.
Są więc slapstikowe gagi niczym z kina niemego (w 1976 Brooks nakręci komedię „Nieme kino”), jest obowiązkowa w dawnych komediach bitwa na torty, ale są też żarty innego rodzaju: np. świetny, muzyczno-„animowany” epizodzik, w którym Cleavon Little dostarcza bombonierkę z bombą w środku. Aktor zachowuje się tu niczym kaczor Daffy z serii „Zwariowane melodie”, co chwilę później, dodatkowo, potwierdza nam charakterystyczny, rozbrzmiewający w tle motyw muzyczny, będący znakiem rozpoznawczym tych klasyczny filmów rysunkowych, produkowanych przez wytwórnię Warner Bros.
A kiedy Brooks znudzi się już kinem, bez żalu wyjawi widzom, że „Płonące siodła” to… tylko film. Najpierw bohaterowie (obawiający się najazdu rewolwerowców na swoje miasteczko), wybudują drugie, ale takie jak w filmach: składające się z samych fasad i atrap. Następnie zaś akcja przeniesie się do prawdziwego studia filmowego, z którego postacie także zdecydują się ewakuować – tym razem do świata rzeczywistego. Szwarccharakter poprosi taksówkarza, by „zabrał go z tego filmu”, natomiast Gene Wilder i Cleavon Little wybiorą się do prawdziwego kina, by zobaczyć zakończenie „Płonących siodeł”.
Szaleństwo niczym w filmach braci Marx, pomysły i zwroty akcji, jak w „Purpurowej róży z Kairu” (która powstanie przecież dopiero dekadę później!).
Bez dwóch zdań: „Płonące siodła” trafiają na naszą listę Filmy wszech czasów
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.
Trend ten rozpoczął się po agresji Kremla na Ukrainę. A w USA...