Clive Staples Lewis całą energię poświęcił wyjaśnianiu i obronie wiary, ale swoje życie uważał jedynie za wstęp do Wielkiej Opowieści.
Koniec lat dwudziestych ubiegłego wieku. Oksfordzki pub „The Eagle and Child” spowija mgła fajkowego dymu. Grupka przyjaciół, popijając piwo, zawzięcie dyskutuje o starożytnych mitach Europy. Wśród nich jest młody wykładowca nazywany Jackiem i John Ronald Reuel Tolkien – późniejszy autor „Władcy pierścieni”. Z pozoru różni ich wszystko, zwłaszcza w kwestii podejścia do religii. Jack, czyli Clive Staples Lewis, po utracie przyjaciela w I wojnie światowej stracił wiarę, Tolkien – otwarcie deklaruje swój katolicyzm. „Gdy zacząłem się obracać w świecie – wspomina Lewis po latach – ostrzeżono mnie (bez słów), że nigdy nie powinno się ufać papistom, a gdy zjawiłem się na Wydziale Anglistyki, otrzymałem (tym razem wyraźną) radę, by nie ufać filologom. Tolkien należał i do jednych, i do drugich”.
Pan aniołów, ludzi i elfów
Nic nie wskazywało na to, że te uprzedzenia mają wkrótce ustąpić miejsca szczerej przyjaźni. To właśnie Tolkien dokonał pierwszego wyłomu w sercu autora „Opowieści z Narnii” i skierował jego myśli ku chrześcijaństwu. Musiały jednak minąć dwa lata, zanim Lewis uznał, że Jezus Chrystus jest postacią rzeczywistą, Synem Bożym. Pisarz widział w Nim do tej pory jedynie piękny mit. I znów z pomocą przyszła mu rozmowa z Tolkienem. Autor „Władcy pierścieni” wróci po latach do tej rozmowy w eseju o baśniach. „Bóg jest Panem aniołów i ludzi, i elfów. Legenda i historia spotkały się i zlały w jedno. (…) Ewangelia nie zniosła legend, ale je uświęciła” – pisał w nim. Sam Lewis tuż po nawróceniu odkrył, co jest jego misją w świecie: „Uważam, że najlepszą, a może i jedyną przysługą, jaką mogę oddać moim niewierzącym bliźnim, jest wyjaśniać i bronić wiary, którą wyznawali niemal wszyscy chrześcijanie wszystkich czasów”. Choć sam został anglikaninem, w swojej twórczości szukał tego, co wspólne dla wszystkich wyznań chrześcijańskich.
Misja: koniec świata
Najbardziej znanym dziełem Lewisa stał się jednak baśniowy cykl „Opowieści z Narnii”, w którym autor zaprasza nas do fantastycznej krainy, istniejącej „równolegle” do naszego świata. Żyją w niej mówiące zwierzęta i mityczne stwory, pojawiają się też ludzie, którzy trafiają tu przez „tajemne przejścia”. Takim przejściem może okazać się zwykła szafa albo obraz wiszący na ścianie pokoju. Dostać się do Narnii to znaczy stać się jak dziecko – nie tylko w tym zresztą przejawia się ewangeliczne przesłanie cyklu. Narnia ma bowiem swoją własną historię zbawienia – moment stworzenia, grzech, odkupienie. Wysłannicy z naszego świata,trafiają tu w różnych narnijskich epokach (trzeba podkreślić, że czas w Narnii rządzi się zupełnie innymi prawami niż nasz) i zawsze mają jakąś misję do wypełnienia. Trzecia część cyklu, „Podróż »Wędrowca do Świtu«”, której ekranizacja właśnie trafia do kin, opowiada o jednej z takich misji. Jest nią podróż załogi księcia Kaspiana na Wschód. Jej uczestnicy chcą odnaleźć siedmiu zaginionych przed laty baronów. Jeden z bohaterów, mówiąca mysz Ryczypisk, ma jednak jeszcze inny, ważniejszy cel: chce dotrzeć aż na koniec Narnii, by odnaleźć krainę jej stwórcy – Wielkiego Lwa Aslana. W wyprawie uczestniczy także dwójka bohaterów znanych z wcześniejszych części narnijskiego cyklu: Edmund i Łucja Pevensie oraz ich kuzyn – Eustachy Klarencjusz Scrubb. To ten nieznośny chłopiec przechodzi w „Podróży »Wędrowca do Świtu«” najbardziej radykalną przemianę.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.