Jak pan Boguś został Janem Sarkandrem ze Skoczowa

O św. Janie Sarkandrze katolicy ze Skoczowa słyszą od dziecka. A ci, którzy się tu przeprowadzili - jak Agata i Bogusław Kołaczowie - niemal natychmiast od chwili zamieszkania. Pod wodzą Xymeny Borowiak przygotowali spektakl, dzięki któremu męczennik ze Skoczowa nie jest już tylko świętym z obrazów.

Jana Sarkandra zaczęli lepiej poznawać kiedy zamieszkali w Skoczowie. - To postać znana: obecna w kościele figura, obraz, modlitwy, pieśni. Ale sam spektakl przyczynił się do tego że osobiście go dużo lepiej poznałem - podkreśla Bogusław. - Ten spektakl pozwolił mi odkryć bezgraniczne zaufanie św. Jana Sarkandra do Pana Boga i jego rozmodlenie. Próbowałem to oddać w tej sztuce. Byłoby cenne, gdyby to, co próbowaliśmy pokazać, powiedzieć, wzbudziło w widzu refleksję, byśmy umieli to przenieść na nasze codziennie relacje z Panem Bogiem.

Reżyserka spektaklu Xymena Borowiak (z prawej) oraz Jolanta Buda - odtwórczyni roli mamy Jana Sarkandra (w środku) i Julia Raszka - dyrektor Miejskiego Centrum Kultury w Skoczowie.   Urszula Rogólska /Foto Gość Reżyserka spektaklu Xymena Borowiak (z prawej) oraz Jolanta Buda - odtwórczyni roli mamy Jana Sarkandra (w środku) i Julia Raszka - dyrektor Miejskiego Centrum Kultury w Skoczowie.

- Taką najważniejszą wartością dodaną do tego spektaklu jest nasza parafialna integracja. Dla mnie ten finał, dzień nagrywania, był jak zakończenie Seminarium Odnowy Wiary. Przed każdą próbą się modliliśmy, tworzyliśmy prawdziwą wspólnotę.  To było przeżycie ponad wszystko - dodaje Agata. - Xymena nas mobilizowała, potrafiła pokonać wszystkie trudności. Kiedyś znaliśmy się głównie z widzenia z kościoła, z ulicy. Dziś to zupełnie inne relacje! I mamy nadzieję, że to nie nasze ostatnie przedsięwzięcie tego rodzaju!

Jola i Dawid Budowie, podobnie jak Agata i Bogusław, w widowisku wzięli udział rodzinnie - oni zagrali rodziców małego Jana, ich syn Mateusz - głównego bohatera w wieku 13 lat, zaś córka Julia - jedną z jego sióstr, Salomeę.

- Świetny czas bycia razem, przekonywania się, co możemy stworzyć wspólnie jako parafianie - podkreślają.

- Odkryłem go jako człowieka rozmodlonego, silnego siła wiary - pomimo wszystkich cierpień, jakich doświadczał właściwie od najmłodszych lat. Nie zdawałem sobie sprawy, że tyle wycierpiał. Ten jego życiorys przedstawiony na scenie bardziej do mnie trafia niż suchy tekst - podkreśla Dawid.

Twórcy spektaklu "Światłe oczy serca - Jana Sarkandra droga do świętości" na scenie skoczowskiego Teatru Elektrycznego.   Urszula Rogólska /Foto Gość Twórcy spektaklu "Światłe oczy serca - Jana Sarkandra droga do świętości" na scenie skoczowskiego Teatru Elektrycznego.

Wśród aktorów były także rodziny ze wspólnoty Misyjnej Jutrzenki. Oni aktorsko mieli trochę łatwiej - co roku wystawiają spektakularne jasełka z udziałem wszystkich pokoleń. Joanna Walczyk zagrała holeszowską parafiankę, jej mąż Paweł - Rudolfa Mandla opiekującego się konającym ks. Janem, ich syn Szymon - Jędrzeja, a córka Madzia - małą Anię.

- Wydawało się nam, że trochę o naszym świętym wiemy, ale dla każdego z nas coś było nowością. Dla nas - ten wątek z ożenkiem. Madzia dopytywała, o co chodziło z tajemnicą spowiedzi, do złamania której nakłaniano Jana Sarkandra - mówią rodzice.

Opowiadają, że wydarzenia, które przedstawiali na scenie to jedno, a drugie - to, co działo się za kulisami: rodzinna atmosfera, wzajemne poznawanie się.

- To jest wspólne działanie dla innych i chyba to jest dla nas najważniejsze - dodają.

A ich słowa potwierdzają Małgorzata i Tomasz Malinowie, którzy występowali także rodzinnie z synem Wojtkiem, a za kulisami towarzyszyli im jeszcze Marta i Szymon.

- Mamy za sobą jasełka Misyjnej Jutrzenki i tu ponownie się przekonaliśmy jak bardzo buduje parafię takie wspólne działanie.

Małgosia dodaje: - Na poziomie duchowym bardzo przeżyłam scenę spowiedzi w trudnych okolicznościach zawieruchy wojennej. To też wskazówka dla nas - powrót do Pana Boga zawsze umacnia, a zwłaszcza w trudnych czasach, które dziś przecież także przeżywamy, choć w innej skali.

Mirosław Koniewski - odtwórca roli jednego z oprawców - z żoną Teresą.   Urszula Rogólska /Foto Gość Mirosław Koniewski - odtwórca roli jednego z oprawców - z żoną Teresą.

Mirosław Koniewski, organizator skoczowskich Orszaków Trzech Króli, w spektaklu miał niewdzięczną rolę innowiercy, który musiał pojmać ks. Jana Sarkandra.

- Tekstu za dużo nie miałem, więc tym bardziej liczę, że w następnym spektaklu pani reżyser mi zaufa - śmieje się. - Mieszkamy z żoną w Skoczowie od 34 lat. A przyjechałem tu z Częstochowy. Do dziś pamiętam, jak kręcono na Jasnej Górze "Potop” i jak uciekaliśmy na wagary, żeby zobaczyć Olbrychskiego, kolubrynę, XVII-wieczne ubiory Szwedów. Dziś te czasy młodości wróciły i widzę po raz kolejny, jak ważny, zwłaszcza dla młodych ludzi, jest obraz. Dzięki pani Xymenie, która bardzo dbała o oddanie autentyczności w strojach, także w szatach liturgicznych, wypożyczonych nam przez ks. proboszcza Witolda Grzombę, ten spektakl może być też taką lekcją historii. Kiedy oglądałem spektakl, zachwyciło mnie to, jak pani Xymena wyreżyserowała postać Jana Sarkandra i jak pan Boguś ją zagrał: wspaniała dykcja, ważenie słów - tam żadne nie jest wypowiedziane niepotrzebnie.

O spektaklu skoczowskich parafian, a zwłaszcza pracy, jaką włożyła w niego reżyser Xymena Borowiak - przeczytacie także w papierowym "Gościu Bielsko-Żywieckim" nr 42.

«« | « | 1 | 2 | » | »»
Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Więcej nowości