W czerwcu 1979 roku podczas spotkania na Skałce Jan Paweł II zwierzył się ze swego największego pragnienia: „Chciałbym usłyszeć, chociażby na taśmie, recytację Danuty Michałowskiej”.
Papieskie marzenie, wywołane zapewne wspomnieniem wspólnych okupacyjnych spektakli, spełniło się, i to wielokrotnie. Chyba najpełniej 20 lat później. Danuta Michałowska przygotowała wówczas i wystawiła w salonie Pałacu Apostolskiego monodram „Gołębica w rozpadlinach skalnych” oparty na Starym Testamencie. Była to niejako klamra jej artystycznej drogi od Teatru Rapsodycznego do Teatru Godziny Słowa. Zaczynała ją z Karolem Wojtyłą jako kolegą z zespołu, kończyła z Janem Pawłem II, jako najwierniejszym słuchaczem.
Sztuka przekazywania
Najsłynniejszy podziemny teatr w Polsce (przymiotnik „Rapsodyczny” pojawił się dopiero po wojnie) zaczął działalność latem 1941 roku. Spektakle się zmieniały, ale podział ról obowiązywał stały. Mieczysław Kotlarczyk „kreował postaci wiodące”, Karol Wojtyła przeważnie był jego adwersarzem. Michałowska wykonywała partie liryczne, Krystyna Dębowska (później Ostaszewska) dramatyczne, a Halina Królikowska (później Kwiatkowska) przekazywała „treści racjonalne”.
Grano po domach, na przedstawienia mogło przyjść góra 20 osób. Ale to był teatr, który swe ograniczenia potrafił przekuć w atut, zwracając uwagę przede wszystkim na słowo, które Kotlarczyk określał jako „materiał artystyczny ostatecznego, najwyższego i najdoskonalszego rzędu”. Aktorstwo nie było dla niego sztuką udawania, lecz przekazywania. Aktor zabierał głos w sprawach najistotniejszych. Pierwszą premierą zespołu był „Król-Duch” Słowackiego. Wykorzystany w jej trakcie egzemplarz poematu Danuta Michałowska przechowywała potem przez lata jak relikwię.
Na widowni zasiedli profesorowie – Pigoń, Kleiner, Wyka – ci sami, których wykładów słuchała w czasie wojny na tajnych studiach polonistycznych. Wcześniej, w 1941 roku, zdała maturę, i to ze wszystkich przedmiotów. Tak poważnie podchodzono wówczas do nauki, która była jedną z form oporu przeciw okupantowi.
Pierwsza prawdziwa Tatiana
Po wojnie zespół Teatru Rapsodycznego od razu stał się jedną z najważniejszych polskich instytucji kultury. Artyści grali bardzo intensywnie, mimo że trudno było mówić o wypłacaniu jakiejś gaży. Gdy Danuta Michałowska poprosiła Mieczysława Kotlarczyka o urlop, by dokończyć pracę magisterską, spotkała się ze zdecydowaną odmową. „Moja prośba została oceniona jako zdrada stanu, odstępstwo od wielkiej Sprawy, jedynej, jaka liczy się we wszechświecie” – wspominała po latach. Studiów polonistycznych już nigdy nie ukończyła. Formalnie, bo wykształcenie filologiczne zdobyła, i to gruntowne.
Przez kolejne 8 lat Teatr Rapsodyczny toczył dramatyczną walkę o przetrwanie z komunistyczną władzą. Zespół był nieustannie atakowany za „antypaństwową robotę, fideizm, dewocyjność i misteryjność”. Pod koniec 1948 roku zapadła decyzja o likwidacji teatru. Uratowała go… Michałowska. Rapsodycy wystawili bowiem „Eugeniusza Oniegina” Puszkina, a jej kreacja w roli Tatiany uznana została za najwyższe osiągnięcie sztuki aktorskiej tamtych czasów. Pewnie i to by nie pomogło, gdyby nie słynny radziecki reżyser Siergiej Obrazcow. „Jest to pierwsza prawdziwa Tatiana, jaką spotkałem na deskach teatralnych” – skomentował publiczne występ Michałowskiej, który zobaczył w Krakowie. Pod wpływem takiej recenzji minister kultury Włodzimierz Sokorski cofnął decyzję o likwidacji teatru.
Najgłośniejszy spór teatralny
Ale pięć lat później, podczas Ogólnopolskiego Zjazdu Teatralnego, ten sam Sokorski grzmiał: „Zapamiętajcie sobie kolego Kotlarczyk, nie ma narodu polskiego, jest tylko klasa robotnicza!”. Michałowską wstrząsnął wówczas nie tyle atak komunistycznego aparatczyka, co reakcja środowiska, dla którego Rapsodycy stali się w jednej chwili trędowaci. Teatr na cztery lata zamilkł, a jego aktorzy nie mogli nigdzie znaleźć pracy. Michałowska zarabiała grosze jako instruktor zespołu recytatorskiego w Spółdzielni Transportowców.
Zespół powrócił na krakowskie sceny w 1957 roku. Kotlarczyk wciąż pozostawał wierny tej samej koncepcji teatru, Michałowska chciała iść dalej, szukała nowej stylistyki. Narastał konflikt, komentowany żywo na łamach ówczesnej prasy, Kotlarczyk nie zgadzał się np. na występy w Teatrze Telewizji (na żywo!). W kulminacyjnym punkcie sporu Michałowska poprosiła o interwencję u Kotlarczyka samego biskupa Wojtyłę. Ten odmówił, za co po latach była mu wdzięczna. Inaczej też oceniała później argumenty swego adwersarza w najgłośniejszym teatralnym sporze tamtych czasów. Ale wtedy, w 1961 roku, musiała opuścić zespół, który był całym jej życiem. Paradoksalnie najbardziej znane wspólne zdjęcie Michałowskiej z ks. bp. Wojtyłą pochodzi właśnie z jubileuszowego bankietu z okazji 20-lecia Teatru Rapsodycznego, na którym po raz ostatni siedziała obok siebie wielka trójka jego najwybitniejszych aktorów.
Impuls z Watykanu
Nie mogąc odnaleźć się w żadnym z państwowych zespołów, Danuta Michałowska postanowiła spróbować sił we własnym Teatrze Jednego Aktora, gdzie nie tylko reżyserowała, grała, dobierała muzykę, ale nawet sama szyła sobie kostiumy. Pierwszej premiery – „Bram raju” Jerzego Andrzejewskiego – nie chciała przyjąć żadna ze scen. Zrobiła to… Piwnica pod Baranami. Krytyka przyjęła spektakl entuzjastycznie, publiczność także. O goszczenie kolejnych premier Michałowskiej biły się już wszystkie teatry w Polsce. Największym osiągnięciem w tym etapie rozwoju artystki była jej interpretacja „Pana Tadeusza”. „Był to popis godny zaiste Koncertu Jankiela” – pisał Jerzy Zagórski. Lata 60. i 70. to niewątpliwie czas jej szczytowej popularności i najwyższego uznania. Ale w pewnym momencie sama Michałowska oceniła, że w tej formule teatru „nic więcej i niczego lepszego już nie zrobi”.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.
Trend ten rozpoczął się po agresji Kremla na Ukrainę. A w USA...