Nowa śląska atrakcja. Zdarzało się, że nawet dzieci nocą pracowały w hucie, a rano szły do szkoły. Choć wielu z nas jest ich praprawnukami, kto dziś o nich pamięta? Pamięć ma przywrócić Ślązakom nowe Muzeum Hutnictwa Cynku „Walcownia”.
To muzeum powstało w wielkiej, 111-letniej hali, w której do 2002 roku działała walcownia Huty Metali Nieżelaznych „Szopienice”. Choć wystawa stała będzie gotowa dopiero w czerwcu, od kilku dni do tego powstającego w Katowicach muzeum już można wejść.
40-letni starcy
Wśród stalowych kolosów – potężnych kół zamachowych, aż czterech maszyn parowych czy stojących rzędem pieców – wkrótce będzie można się dowiedzieć, jak potężne było na Śląsku hutnictwo cynku. I w jak wyniszczających zdrowie warunkach pracowali wtedy Ślązacy.
– W połowie XIX wieku tylko około trzech procent pracowników śląskich hut miało powyżej 40. roku życia! Większość nie dożywała, niektórzy tracili zdolność do wykonywania pracy... – zdradza Piotr Rygus, historyk zatrudniony w muzeum. – Gdybym tu wtedy pracował, to od kilku lat pewnie byłbym nieboszczykiem – wyrywa się 41-letniemu autorowi tego tekstu. – A ja, 31-latek, już miałbym objawy ołowicy – kiwa głową Piotr Rygus. – Zwłaszcza że ludzie wcześnie zaczynali tutaj pracę, w wieku 16, 17 lat. Choć znalazłem też informację, że w XIX wieku na Śląsku nawet młodsze dzieci w nocy pracowały w hucie, a rano jadły śniadanie i szły do szkoły... – dodaje.
Wynalazca z Wesołej
Metodę wytapiania cynku na skalę masową wymyślili dopiero w 1721 roku Anglicy. Zazdrośnie strzegli jednak swojego patentu. Cynk wytwarzała huta w Bristolu. Jej właściciele zarabiali bajeczne pieniądze, bo cynk był poszukiwanym, odpornym na korozję metalem. Na całym świecie wynalazcy próbowali powtórzyć sukces Anglików, ale przez ponad pół wieku nikt nie umiał wpaść na to, jakim cudem oni wytwarzają ten cenny materiał.
– Cynk jest specyficznym metalem, bo już przy około 400 stopniach... paruje. Ludzie przez wieki nawet nie wiedzieli, że kiedy wrzucają do pieca rudę galmanu, tak wartościowy metal ulatuje w powietrze... – tłumaczy Piotr Rygus. W końcu jednak ktoś wpadł na sprytny sposób, jak powtórzyć sukces Anglików. Tym kimś był niejaki Jan Christian Ruberg, który pracował w hucie szkła w... Wesołej, dzisiejszej dzielnicy Mysłowic. W 1792 roku Jan Christian spróbował wytopić cynk z rudy galmanu w mufli – zamkniętym, hutniczym naczyniu, do którego powietrze nie ma pełnego dostępu. Udało się.
– O, tutaj mamy takie mufle – Piotr Rygus pokazuje hutnicze naczynia. Kształtem przypominają spłaszczone rury, z jednej strony całkiem zamknięte. – Do takiej mufli ładowało się około 120 kilo galmanu i do tego węgiel. Ale uwaga: otwartą część mufli trzeba było zamknąć nadstawką, o, w ten sposób. A na tę nadstawkę nakładało się jeszcze blaszaną część zwaną balonem, w której jest tylko mała dziurka na odprowadzanie gazów.Proszę zobaczyć – pokazuje.
Czyli smutne losy Flipa i Flapa. Bo już z końcówki ich kariery.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.