Na płytach DVD pojawił się właśnie wyreżyserowany przez George’a Clooney’a film, do którego scenariusz napisali m.in. bracia Coen.
Między innymi, bo swoje trzy grosze do opowiedzianej tu historii dołożył również sam Clooney, a także Grant Heslov – jego przyjaciel, stały współpracownik, a i reżyser pamiętnego „Człowieka, który gapił się na kozy”, gdzie Clooney zagrał jedną z głównych ról.
Przede wszystkim jest to jednak film… Coenów. Ryzykowna teza? Być może. Ale przecież oglądając „Suburbicon”, raz po raz łapiemy się na refleksji, że już to gdzieś kiedyś widzieliśmy. Gdzie? U Coenów!
Film przywodzi na myśl przede wszystkim „Poważnego człowieka” – małe, coenowskie arcydzieło, także osadzone w idyllicznych, amerykańskich latach ’50. Osiedla małych, jednorodzinnych domków na przedmieściach, o które troszczą się perfekcyjne panie domów; mężczyźni chodzący wyłącznie w garniturach; dzieciaki zaczytujące się w komiksach o przybyszach z kosmosu… - to mniej więcej te klimaty, tyle tylko że nieustannie zakłócane (w „Poważnym człowieku” mieliśmy np. rozwód, czy niesłuszne oskarżenie głównego bohatera o branie łapówek, w „Suburbiconie” pojawia się kwestia rasizmu, zabójstwa, czy próby wyłudzenia od firmy ubezpieczeniowej kolejnego już odszkodowania).
Ten ostatni wątek zdaje się być zaczerpnięty wprost z „Podwójnego ubezpieczenia” Billy’ego Wildera, a jak wiadomo, Joel i Ethan Coen uwielbiają takie intertekstualne wycieczki.
Ale braciszkowie (jak ich nazywał Zygmunt Kałużyński) cytują tu przecież także samych siebie. Para niezbyt rozgarniętych killerów, granych przez Glenna Fleshlera i Alexa Hassella, jako żywo przypomina duet nieporadnych przestępców, których w coenowskim „Fargo” zagrali Steve Buscemi i Peter Stormare, zaś zmagania z nimi Matta Damona to nic innego, jak powtórzenie perypetii Williama H. Macy ze wspomnianego „Fargo”, czy przygód, które przeżywał Jeff Bridges w „Big Lebowski”.
Także aktorsko jest tu bardzo „coenowsko” – wszak Damon zagrał wcześniej w ich „Prawdziwym męstwie”, Julian Moore pojawiła się w „Big Lebowski”, zaś Oscar Isaac wystąpił w „Co jest grane, Davis?”.
I właściwie można by tak bez końca. A to jakiś kadr, a to dialog, a to zwrot akcji momentalnie kojarzy się z innym filmem braci Coen. Jedyne czego tutaj zabrakło, to ich reżyserskiego geniuszu.
Oglądając „Suburbicon” uświadamiamy sobie bowiem jak wielką (i trudną) sztuką jest kino. Wielcy artyści, tacy jak Coenowie, mają nadprzyrodzony niemalże talent (jakiś dar od Boga!), dzięki któremu potrafią opowiadać swoje historie w niezwykle zajmujący sposób. Z gracją, pietyzmem, finezją. Clooney’owi niestety nie jest to dane. Próbuje ich, kopiować, naśladować, ale nie jest w stanie im dorównać, tak samo, jak wcześniej nie był w stanie dorównać Tarantino (jego „Obrońcy skarbów” nijak mają się do „Bękartów wojny”).
„Suburbicon” mógł być rozkosznie ironiczny, jak postmodernistyczna, gangsterska „Ścieżka strachu” Coenów. Zamiast tego dostajemy zwykławy, nudnawy kryminał. I gdyby nie liczne odniesienia do braciszków, nie byłoby właściwie o czym pisać. Szkoda…
*
Poniżej video-recenzja Artura Kinomaniaka Pietrasa:
Artur Kinomaniak Pietras
SUBURBICON recenzja Kinomaniaka
Czyli powrót do krainy dzieciństwa. Pytanie tylko, czy udany. I w ogóle możliwy…
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.