Jezus wstępuje do nieba. Rozkłada szeroko ręce i podąża w górę, skąd promieniuje złociste światło. Chmury układają się wokół Jego postaci na kształt mandorli – wielkiej aureoli obejmującej całą sylwetkę.
John Singleton Copley namalował swój obraz zgodnie z opisem tej sceny w Dziejach Apostolskich: „Kiedy uporczywie wpatrywali się w Niego, jak wstępował do nieba, przystąpili do nich dwaj mężowie w białych szatach. I rzekli: »Mężowie z Galilei, dlaczego stoicie i wpatrujecie się w niebo? Ten Jezus, wzięty od was do nieba, przyjdzie tak samo, jak widzieliście Go wstępującego do nieba«” (1,10-11). Mężowie w białych szatach to oczywiście aniołowie stojący z prawej strony i wskazujący apostołom Chrystusa.
Przyzwyczajeni jesteśmy do obrazów przedstawiających Wniebowstąpienie inaczej, jako chwilę serdecznego pożegnania. Na tych obrazach Jezus, unosząc się nad ziemią, udziela jeszcze apostołom ostatnich wskazówek. Amerykański artysta pokazuje wniebowstąpienie znacznie bardziej dramatycznie. Zbawiciel już nie patrzy na ziemię, a uczniowie wydają się zupełnie zagubieni i zaszokowani. Niektórzy padają na kolana i ukrywają twarz w dłoniach. Wyjaśnienia aniołów na pewno bardzo im się przydadzą.
Apostołów jest jedenastu, bo – jak pamiętamy – nie został jeszcze wybrany dwunasty na miejsce Judasza.
John Singleton Copley był Anglikiem mieszkającym w zamorskich koloniach, w Bostonie. W 1774 roku udał się do Włoch, by tam studiować malarstwo. Wielkie wrażenie wywarło na nim „Przemienienie” pędzla Rafaela. Pisał o tym w liście do żony 5 listopada 1774 roku. Dlatego historycy sztuki uważają, że dzieło to było dla Copleya bezpośrednią inspiracją w pracy nad „Wniebowstąpieniem”, które powstało niecały rok później.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.