Można leżeć przez dwa tygodnie na jednej plaży i nic nie wiedzieć o burzliwych losach ziemi, po której chodzimy. Albo przechadzać się po gwarnych ulicach miast i nie zamienić słowa ze świadkami dziejącej się ciągle historii. Można też jednak inaczej – dotknąć miejsc, ludzi i czasu w sposób, który zamieni „bajeczne wakacje” w podróż życia.
To nie będzie miniprzewodnik po ofertach „last minute” czy innych „all inclusive”. To raczej zaproszenie do wypoczynku innego niż zawsze. Niezależnie od tego, czy ktoś w tym roku może wyjechać na wakacje, czy też musi spędzić ten czas w swojej miejscowości – dobra literatura faktu i jednym, i drugim pozwoli wejść w przestrzeń, która zazwyczaj gubi się w gąszczu wakacyjnych fajerwerków. Dla tych, którym uda się wyjechać – czy to w różne rejony Polski, czy też za granicę – poniższy subiektywny wybór książek być może pozwoli dokonać wyboru kierunku podróży lub pomoże bardziej świadomie przemierzać wybrane już regiony. Nie każdemu będzie dane dotrzeć do miejsc i ludzi, dokumentów i świadków historii, do których dotarli autorzy reportaży – to ciężka i wymagająca czasu praca, a niekoniecznie od tego jest wakacyjny urlop. Ale być może uda się, dzięki tym tropom, choć trochę lepiej zrozumieć miejsca, w których odpoczywamy, i ludzi, których spotkamy.
Na granicy
Zacznijmy od tego, co najbliższe. „Plażowicze maszerują drewnianym mostkiem przerzuconym nad uchodzącą do Bałtyku rzeką Piaśnicą. Pod pachami niosą ręczniki, parawany, dmuchane materace (…). Przechodzą obok niego, nie zwracając nań szczególnej uwagi. Nie wiedzą nawet, że już są po drugiej stronie. On stoi trochę na uboczu. Pierwszy. Granitowy, wysoki na półtora metra słup (…). Od niego wszystko się zaczynało” – pisze Tomasz Grzywaczewski w doskonałej „Wymazanej granicy”, poświęconej 5529 kilometrom wgryzającej się w Europę Środkową granicy oddzielającej II Rzeczpospolitą od Niemiec, Czechosłowacji, Węgier, Rumunii, ZSRR… Autor wędruje wzdłuż nieistniejącej już granicy, której obecność przed paroma dekadami naznaczyła jednak nasze dzisiaj. Granica, która przecina kaszubskie bory, wielkopolskie niziny, śląskie kopalnie, karpackie szczyty, wołyńskie wąwozy, poleskie bagna, litewskie pojezierza, mazurskie puszcze… „Tu zawsze żyje się niepewnie, coś każe siedzieć na walizkach i spać z otwartymi oczami. Chociaż tej granicy od dawna nie ma, życie nadal toczy się przygranicznym rytmem. Granica ciągle tkwi w głowach i we wspomnieniach – zarówno tych, którzy nie dali się wypędzić, jak i tych, których dawno wypędzono” – pisze Grzywaczewski. Po lekturze tej książki nie da się „po prostu” leżeć na plaży w Dębkach lub „po prostu” pędzić rowerem przez Polesie czy Mazury. Występujący w książce żywi świadkowie nie tak dawnej przecież historii zmuszają do zatrzymania się na dłużej w każdym z „przygranicznych” punktów.
Ciepło, cieplej, zimno
Bałkany pozostają ciągle ulubionym kierunkiem zagranicznych wojaży Polaków. Czy popularność tego regionu Europy idzie w parze z powierzchowną choćby znajomością jego historii najnowszej? Dużo dobrych tropów, nieobecnych w przewodnikach turystycznych, daje lektura m.in. „Bałkańskich upiorów” Roberta D. Kaplana. Autor już pod koniec lat 80. XX wieku alarmował zachodnich czytelników, że na Bałkanach wrze, Jugosławii grozi rozpad, a to może przerodzić się w krwawy konflikt. Niestety, nie pomylił się. Książka Kaplana to niezwykłe połączenie reportażu z esejem historycznym, w którym udaje mu się dotrzeć do źródeł narodowych resentymentów. W książce znajdujemy jednak nie tylko tło konfliktów serbsko-chorwackiego czy serbsko-bośniackiego, ale również wiele tropów dotyczących Macedonii czy Bułgarii. Dla wszystkich chcących przemierzać ulice Zagrzebia, Sarajewa, Skopje czy Sofii – lektura obowiązkowa.
Nieco inaczej czyta się „Błoto słodsze niż miód. Głosy komunistycznej Albanii” Małgorzaty Rejmer. To opowieść o jednym kraju udręczonym przez terror człowieka, który po zerwaniu więzi z Jugosławią, ZSRR i Chinami, postanowił poprowadzić Albanię w przepaść własnego autorstwa. Wypoczywając dziś na może i bardziej odległych, ale na pewno tańszych niż w Chorwacji plażach Albanii, warto przeczytać o ludziach, którzy byli skazywani na zesłanie tylko dlatego, że urodzili się w „niewłaściwej” rodzinie lub mieli zbyt cienkie ściany w mieszkaniu i życzliwi sąsiedzi donieśli, gdzie trzeba, o grzechach samodzielnego myślenia. Przemierzając dziś Albanię, trudno uwierzyć, że jeszcze nie tak dawno był to jeden wielki bunkier, z którego wielu próbowało się wydostać. Właściciele dzisiejszych hoteli czy pensjonatów nad morzem to często ludzie (lub ich dzieci), którzy żyli w warunkach przypominających te, które znamy z opisów uciekinierów z Korei Północnej.
Kraje nieoczywiste
Jeśli ktoś woli uniknąć bałkańskich plaż i krwawych opowieści w jednym pakiecie, być może wybierze jako cel swoich wakacyjnych wojaży Mołdawię. „Mołdawia. Państwo niekonieczne” Kamila Całusa to podróż niemal baśniowa. Choć życie mieszkańców tego kraju trudno nazwać bajkowym. „Nagle stało się jasne – pisze autor – że Mołdawię, która nigdy wcześniej nie miała okazji cieszyć się państwowością, trzeba będzie wymyślić, wymarzyć na nowo (…). Jak jednak tworzyć państwo, gdy jedna czwarta obywateli opowiada się za jego likwidacją, a co trzeci posiada więcej niż jeden paszport?” – czytamy.
Mówiąc o Mołdawii, nie można pominąć Rumunii, w którą ta pierwsza zapatrzona jest jak w wielką siostrę. Bogumił Luft, wieloletni dziennikarz oraz były ambasador Polski w tym kraju, napisał przed laty świetny zbiór pt. „Rumun goni za happy endem”. To przenikliwa opowieść o walce z kompleksami, relacjach z sąsiadami oraz o spotkaniu Polaków i Rumunów. Rumunia kojarzy nam się ciągle głównie z reżimem Nicolae Ceaușescu i nie brak w książce śladów tego okresu. Ale równie ciekawy jest wątek pewnego kulturowego i mentalnego szpagatu, w jakim utknęli Rumuni. „Większość jest dumna ze swej prawosławnej tożsamości, ale są i tacy, którzy uważają za paradoks fakt, że czując przynajmniej językowy związek z łacińską kulturą zachodniej Europy, utkwili w orbicie oderwanego od niej chrześcijaństwa wschodniego. Wszyscy zaś odżegnują się od ścisłej wspólnoty z prawosławiem rosyjskim. Najbardziej radykalne prawosławne dusze kusiła tak bardzo wspólnota z Kościołem rzymskim, że przechodziły na katolicyzm” – pisze autor.
Lazur i wojna
Tym, którzy wolą jednak bardziej śródziemnomorskie klimaty i wypoczywają na przykład na Cyprze, warto polecić „Wyspę trzech ojczyzn. Reportaż z podzielonego Cypru” Thomasa Orchowskiego. To tegoroczna nowość na rynku wydawniczym i przyznaję, że choć sam dwukrotnie przemierzyłem Cypr wzdłuż i wszerz i mam wrażenie, że dotarłem do miejsc i osób, do których nie dotarł nikt wcześniej, to jednak lektura książki otworzyła mi oczy na jeszcze inne wymiary życia na tej wyspie. Na pewno odnajduję swoje doświadczenie w tym zdaniu autora: „Na Cyprze światy są dwa. Ten oczywisty, lazurowo-złocisty, wprost z turystycznych folderów, i ten ukryty, pełen bólu, wyrzutów i traum”. Można oczywiście zamknąć się w hotelu i na przylegającej do niego plaży – podobnie działają wakacje „all inclusive” w Egipcie, Tunezji czy na innych Majorkach. Ale tuż za płotem dzieje się prawdziwa historia. Po lekturze książki Orchowskiego można bardziej świadomie wypić tamtejszą kawę – to, jak ją nazwiemy, będzie zdradzało, czyją narrację przyjęliśmy. Kawę „cypryjską” piją zwolennicy jedności wyspy, kawę „grecką” – zwolennicy enosis, czyli zjednoczenia z Grecją, a kawę „turecką” – rzecznicy zjednoczenia z Turcją przynajmniej północnej części wyspy.
Przewodnik wysiada
Nie inaczej jest z podróżami do Izraela. Wprawdzie tu większość turystów stanowią pielgrzymi, a ci raczej nie ograniczają się do korzystania z uroków izraelskich kurortów, to i tutaj można przepuścić przez palce zawiłości dzisiejszych relacji żydowsko-palestyńskich, puścić mimo uszu głosy oddające wrzenie tej ziemi. Spośród wielu reportaży warto sięgnąć po „Izrael już nie frunie” lub „Wnuki Jozuego” Pawła Smoleńskiego. Jest jeszcze książka, która nie została specjalnie zauważona przez krytykę. To „Osioł Mesjasza” Włodka Goldkorna, urodzonego w Polsce Żyda, który wyemigrował do Izraela w 1968 roku. Człowiek, który „we śnie krzyczy po polsku, po włosku lub po hebrajsku, marzy w języku jidysz” – jak trafnie podsumowuje złożoność jego tożsamości wydawca. Momentami może irytować infantylizm jego wyborów już po emigracji – nadmierne związanie się z izraelską lewicą, jednostronny sprzeciw wobec „okupacji ziem palestyńskich”, ale przeciętnemu pielgrzymowi, turyście pomaga zwrócić uwagę na takie zakątki np. Jerozolimy, których nie można znaleźć na żadnej top liście. I na takie różnice między Świętym Miastem a np. Hajfą, o których nie opowie najlepszy przewodnik.•
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |