Górnośląskości

To właśnie jej będzie dedykowany dzisiejszy felieton?

Poniekąd. Ale będzie też próbą odpowiedzi na pytania zawarte w wierszu Stefana Pioskowika, opublikowanym niedawno na łamach „Zeszytów Eichendorffa”.

Co z twoją żarliwością, witalnością? Jesteś wciąż młoda, świeża? Mosz dalij szwung? – pyta autor, wraz z polskim tłumaczem, Aleksandrem Lubiną. Zadaje to pytanie górnośląskości, której wiersz jest dedykowany, do której jest kierowany. Zadaje je sobie pewnie także każdy górnośląski czytelnik tego utworu. W felietonach z cyklu „Okiem regionalisty” sam pytam siebie o to od lat…

I często narzekam, że zatrzymaliśmy się, „zaskanseniliśmy się” w śląskości przedwojennej (familokowej, kopalnianej, pełnej elwrów i dziadków z Wehmrachtu). Tymczasem ona wciąż się przecież zmieniała, rozwijała, co dzięki Bogu, dostrzegają twórcy i artyści młodszego pokolenia (ostatnio w światowej popkulturze zapanowała moda na lata ’80. A widać ją i u nos).

Pisałem już kiedyś o „Co by pedzioł Szekspir?” Jacka Siegmunda i Marcina Melona - dowcipnej, albumowej publikacji, w której po śląsku godali Freddy Mercury, Michael Jackson, czy Tina Turner. Pisałem o książce „1989” Grzegorza Kopaczewskiego, który skupił się nie tylko na ostatnim, jak dotąd, mistrzowskim tytule dla piłkarzy Ruchu Chorzów, ale i na codzienności, a co za tym idzie także i popkulturze tamtej dekady. Dziś pora napisać co nieco o „Tusz i wiatr”.

Pracowni? Antykwariacie? Vintage graciarni? Jak zwał, tak zwał. W każdym razie – miejscu niezwykłym, klimatycznym i – ostatnio - moim ulubionym. W Bytomiu, a może i na całym Górnym Śląsku. Bo gdzieś te śląskie klimaty, o których od tylu lat już piszę, się tam przewijają i… uwspółcześniają.

Pewnie, że można tam zobaczyć i kupić przedwojenny oleodruk, porcelanowego kotka, który stoł na byfyju u babki z Bogucic, czy świętą Maryjkę z tej samej „epoki”. Ale są tam przecież także niezliczone przedmioty (zabawki, gadżety, przypinki, znaczki, stojaki na winyle), które pamiętam z lat ’80 ubiegłego wieku. Z odpustów, kiosków, górskich schronisk, niemieckich „Bravo”, paketów z Reichu, w których pojawiały się roztomajte disney'e i godżille.

Są kubki i talerze, z których piliśmy na szkolnych, zakładowych, czy wczasowych stołówkach. Są charakterystyczne, brązowawo-beżowe, PRL-owskie cafe-serwisy, które w większości domów (nie familoków, a bloków z wielkiej płyty), pełniły rolę raczej dekoracyjną, zajmując honorowe miejsca w ówczesnych „lekkich” meblościankach, a nie masywnych szrankach. Są… Są setki, jeśli już nie tysiące rzeczy, które pozwalają na moment wrócić do czasów dzieciństwa, ale i uświadomić sobie, jak przez dekady zmieniała się śląska codzienność.

Audycje Karlika z Kocyndra przy żeleźnioku? Gdzie tam! Raczej kaseta magnetofonowa z Masztalskimi z Kasprzaka.

Więc Magdalenie Bensz - twórczyni i właścicielce „Tusz i wiatr” - wielki, wielki szacun za stworzenie tak fajnego (fantastycznego!) miejsca.

Pytanie tylko, co na to mój portfel? Ale o tym może już innym razem…

*

Felieton z cyklu Okiem regionalisty

«« | « | 1 | » | »»
Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Więcej nowości