Brytyjskie kino społeczne. Wciąż aktualne, wciąż na czasie. Bo choć dekady i realia się zmieniają, „nigdy nie ma idealnie” - jak lubimy czasem mówić.
W nakręconych w 2008 roku przez Shane’a Meadowsa „Chłopakach z Somers Town” mocno wybrzmiewa wątek (a nawet język) polski. Bo bohaterami filmu są pochodzący z Polski ojciec i syn. Mariusz i Marek. Ten pierwszy przyjechał do Londynu za pracą. Ten drugi, jeszcze nieletni, najczęściej tylko szwenda się po ulicach angielskiej metropolii, unikając szkoły jak ognia.
Podobnie młody Anglik Tomo, który nie tylko przed szkołą, ale i przed nieciekawą sytuacją w domu, uciekł do Londynu z północy kraju.
Tomo jest narwany, postrzelony, wciąż ma jakieś dziwne, odjechane pomysły. Albo, po prostu, coś dziwnego mu się przydarza. Marek jest spokojniejszy, bardziej refleksyjny. Od jakiegoś czasu próbuje nawet fotografować, co wychodzi mu całkiem nieźle.
Oczywiście ci dwaj w pewnym momencie się spotkają i zaczną, jak to chłopcy w takim wieku, trochę rozrabiać. Tu zwiną coś ze sklepu, tam wypiją butelkę wina w parku. Łapną się jednej, czy drugiej dorywczej pracy, a nawet zakochają w te samej dziewczynie, o której – bo tak chyba należy interpretować zakończenie filmu – mogą tylko pomarzyć.
Bo ich życie nie jest przecież za wesołe. W ogóle, momentami, wygląda jak XXI-wieczny remake klasycznych „400 batów” Françoisa Truffaut.
Oczywiście „Chłopaki z Somers Town” nie są filmem aż takiego kalibru. Truffaut nakręcił jedno z największych arcydzieł nie tylko francuskiej Nowej Fali, ale i kina w ogóle. Meadows natomiast film niskobudżetowy, niezależny, a jednak dający się i lubić, i oglądać. Mający swój klimat i urok.
Więc polecam. Także ze względu na role Piotra Jagiełły i Ireneusza Czopa. Ale i resztę obsady, w której znaleźli tak charakterystyczni aktorzy, jak Thomas Turgoose, Kate Dickie, czy Perry Benson.
*
Tekst z cyklu Filmy wszech czasów
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.