Serbołużyczanie to kropla Słowian w morzu germańskim. Jest ich 60 tys. Mają swoją literaturę, organizacje i oryginalną tradycję. Na przykład jedyne na świecie "Ptasie wesele".
Ta metafora pasuje do Serbołużyczan. Połowa z nich mówi po łużycku, a druga przyznaje się do pochodzenia. Większość mieszka na małym kawałku Saksonii, nad rzeką Sprewą, w okolicy Budziszyna (Górnołużyczanie) i Chociebuża (Dolnołużyczanie). Zajmują też ziemie czeskie przy granicy z Niemcami. Potomków łużyckich emigrantów można spotkać w USA – w Teksasie i w Australii – w okolicach Melbourne i Adelajdy. W Polsce – w Lubaniu i Zgorzelcu.
Nawet dwulatki w Budysynku występują w „Ptasich godach” Największe prześladowania dotknęły ich w latach 1932–1945, kiedy zabroniono używania języka i dyskryminowano ludność tej narodowości. Po wojnie Łużyce znalazły się pod protektoratem sowieckim. Dziś ich krajan, Stanisław Tylich – należący do CDU katolik – jest premierem kraju związkowego Saksonii. W artykule 6. konstytucji landu Łużyczan nazwano narodem.
– Nie mamy co się równać na przykład z Katalończykami, których w Hiszpanii jest 7 mln – opowiada Benedykt Dyrlich, od 1995 r. szef „Serbskich Nowin” (nakład 2 tys. egz.), Związku Artystów Serbołużyckich i poeta. Serbołużyckiego uczą się nie tylko dzieci łużyckie, ale i niemieckie w szkołach zrzeszonych w projekcie „Witaj”. To dobre zwłaszcza dla tych z rodzin mieszanych. Wszystkie nazwy ulic, miast i wsi zapisywane są po łużycku i niemiecku.
Renesansowy ołtarz w ewangelickiej części katedry św. Piotra. W świątyni sprawowane są nabożeństwa katolickie i ewangelickie Co ważne i ułatwiające kontakty, w łużyckim łatwo można porozumieć się ze Słowianami. Benedykt swobodnie rozmawia z nimi na facebooku. – Choć tego języka nie można nauczyć się w biegu – podkreśla Jolanta Bombera-Rotschke, polska dziennikarka od wielu lat współpracująca z Łużyczanami. Podobieństwo słów z polskimi pełne jest pułapek. Na przykład łużycka „wutroba” znaczy po polsku „serce”.