Najsympatyczniejszy film w historii kinematografii?
Kto wie, może to właśnie nakręconym w 1965 roku „Dźwiękom muzyki” należałoby przyznać ów tytuł? Wszak obraz w reżyserii Roberta Wise’a od dekad zachwyca, oczarowuje i bawi kolejne pokolenia starszych i młodszych widzów. Czegóż chcieć więcej od musicalu?
A jednak musical to dość nietypowy. Wcześniejsze, klasyczne filmy z tego gatunku powstawały zazwyczaj w atelier. Gigantyczna, sztuczna (cukierkowo-kiczowata) scenografia, rażące po oczach kolory kostiumów, skomplikowane układy choreograficzne... – tak to, mniej więcej, przez lata, w Hollywood wyglądało. Tymczasem akcja „Dźwięków muzyki”, w dużej mierze, toczy się na łonie przyrody, w Alpach (m.in. w okolicach Mehlweg, Marktschellenberg). Widzom jest więc dane oglądać zachwycające Alpenpanoramy, dotąd będące sceneriami raczej niemieckojęzycznych Heimatfilmów, niż amerykańskich musicali. Bo „Dźwięki muzyki” są swego rodzaju Heimatfilmem. Choć też nietypowym.
Zazwyczaj filmy tego rodzaju (szczególnie popularne po II wojnie światowej), oferowały widzom pokrzepienie i pocieszenie. W kinie „uciekało się” w ludowość i folklor, by na moment zapomnieć o trudach powojennego życia, czy o tym, co zdarzyło się w czasach III Rzeszy. Tymczasem w filmie Wise’a taki pełny eskapizm możliwy nie jest. Główna bohaterka, grana przez Julie Andrews, trafia przecież do rodziny von Trapp krótko przed Anschlussem i będzie pełniła rolę guwernantki także po przyłączeniu Austrii do Niemiec. A i ojciec śpiewającej rodzinki (w tej roli Christofer Plummer), nie kryje swoich antynazistowskich przekonań, przez co będzie miał coraz większe kłopoty, które skończą się dopiero po ucieczce z kraju.
Zanim jednak do tego dojdzie, widzom jest dane oglądać pełen humoru i muzyki familijny film, w którym roi się od wpadających w ucho, szlagierowych melodii, z pamiętnym "Do-Re-Mi" na czele (do posłuchania poniżej) , skomponowanym przez Richarda Rodgersa i Oscara Hammersteina, w więc twórców, którzy wcześniej mieli już na koncie takie broadwayowskie hity, jak „Oklahoma!”, czy „Król i ja” – podobnie jak „Dźwięki muzyki” przeniesione ze sceny teatru muzycznego na wielki ekran.
Hollywoodzką ekranizację „Dźwięków muzyki” nagrodzono m.in. pięcioma Oscarami i to jeden z tych klasycznych filmów, które określa się mianem „must see”, a więc takich które obejrzeć, po prostu, trzeba.
Tekst z cyklu Filmy wszech czasów
Rodgers & Hammerstein "Do-Re-Mi" - THE SOUND OF MUSIC (1965)Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.
Trend ten rozpoczął się po agresji Kremla na Ukrainę. A w USA...