Aktorski pojedynek dwóch ikon kina, który wygrywa ten trzeci. Późniejszy Bond. James Bond.
W 1999 roku Sam Mendes nakręcił jeden z najważniejszych i najgłośniejszych filmów przełomu wieków, czyli słynny, a i kultowy już dziś „American Beauty”, traktujący o ułudzie, fasadowości i fałszu amerykańskiego snu i stylu życia. Kolejny jego projekt był równie ambitny i równie amerykański – tym razem reżyser postanowił zmierzyć się bowiem z arcyhollywodzkim gatunkiem, jakim jest film gangsterski.
Przez dekady to właśnie obrazy spod znaku „płaszcza i Tommy Gun’a” były największymi powodami do dumy amerykańskiej Fabryki Snów. Dzieła Coppoli, Scorsesego, De Palmy, cz Tarantino zachwycały zarówno widzów, jak i krytyków. Nic dziwnego, że i Mendes zapragnął doszlusować do tego zacnego grona, w czym pomóc mieli mu m.in. Tom Hanks, Paul Newman, Jude Law, Stanley Tucci, Jennifer Jason Leigh, czy mało jeszcze wówczas znany Daniel Craig (późniejszy James Bond).
Z taką obsadą to mogło się udać. Zachwycała także scenografia, fantastyczna muzyka skomponowana przez Thomasa Newmana, czy iście hopperowskie zdjęcia Conrada L. Halla, za które ten ostatni został zresztą nagrodzony Oscarem. I na tej jednej statuetce się skończyło („American Beauty” otrzymał ich pięć). Czyżby więc „Droga do zatracenia” okazała się być porażką?
Z pewnością nie. Nie jest to może tytuł tak ważny i ceniony, jak „Ojciec chrzestny”, „Chłopcy z ferajny”, „Człowiek z blizną”, czy „Pulp Fiction”, ale z filmów gangsterskich nakręconych już w XXI wieku, z pewnością jeden z najlepszych (o palmę pierwszeństwa może rywalizować chyba tylko z „American Gangster” Ridley’a Scotta. Kuriozalny, netflixowy „Irlandczyk” Scorsese nie może się równać z tymi dwoma dziełami).
Warto więc „Drogę do zatracenia” obejrzeć - zwłaszcza dla aktorskiego pojedynku między Hanksem i Newmanem – dwoma ikonami kina, którym kroku dotrzymuje wspomniany już z Daniel Craig. Kto wie nawet, czy jego rola - niezrównoważonego, psychopatycznego Connora Rooney (syna starego bossa) - nie jest tu najlepszą kreacją, którą możemy oglądać na ekranie.
Bardzo ciekawy jest także wątek religijny. Akcja filmu toczy się w środowisku irlandzkich gangsterów, a więc i kwestie wiary, raz po raz, „wychodzą” tu na plan pierwszy.
- Obudź się. Tu są przecież sami mordercy. Żaden z nas nie zobaczy nieba… - przekonuje John Rooney, w którego wciela się Paul Newman.
- Michael ma szansę – odpowiada grany przez Toma Hanksa Sullivan i robi wszystko, by uratować swego syna przed zemstą gangsterów oraz przed tym, by chłopak sam w przyszłości nie wstąpił do mafii.
Rooney’owi ze swym rodzonym synem Connorem się to nie udało. Co więcej, to właśnie Sullivana od lat traktuje jak syna. Tym większy więc dramat przeżywa, gdy przyjdzie mu wydać na niego wyrok śmierci…
Więcej już jednak nie zdradzę. Trzeba zobaczyć samemu, jak dalej potoczą się losy dwóch ojcowsko-synowskich par.
Tekst z cyklu Filmy wszech czasów