Eastwood wciąż w formie. Może już nie fizycznej, ale filmowej – jak najbardziej.
Czyli zagraj to jeszcze raz, Hugh!
Kto by się spodziewał…
I to od dekad. Czyli dziś nie tyle okiem, co... uchem regionalisty.
Czyli w tym szaleństwie… brak metody. Bo chyba taką diagnozę stawia współczesnym, zachodnim społeczeństwom, Lindsay Anderson.
Film lepszy niż „La La Land”?
Czyli Chęciński niczym Munk. Bo też jak tu nie porównywać jego filmu z „Zezowatym szczęściem”?
Niby nic, a rewelacja. Tak podsumowało mi się ten film w notatkach nabazgrolonych tuż po jego obejrzeniu.
Jeff Bezos jak Szahdżahan?
Jeden z bardziej zaskakujących filmów ubiegłego roku.