"Lincoln" Stevena Spielberga wydaje się być typową hollywoodzką biografią wielkiego człowieka. W paru miejscach nawet nią jest. Siłą tego filmu są jednak elementy różniące ją od niej oraz aktualność opowieści.
Film opowiada o ostatnim okresie życia szesnastego prezydenta Stanów Zjednoczonych, w którym próbuje on zrealizować swój wielki projekt zniesienia niewolnictwa. Zdaje sobie jednak sprawę, że nie ma na to wystarczającej ilości głosów w Senacie. Walczy z opozycją wewnątrz własnego środowiska politycznego, a nawet administracji. Jednych członków swojej partii musi do tego pomysłu przekonywać, innych zaś namawiać by choć zawiesili żądania konfiskaty majątków posiadaczy niewolników i rozdzielenia ich pośród czarnoskórych obywateli.
Nie trzeba mówić jak owa walka się skończyła. Wiemy to z podręczników historii. Samemu filmowi można wytykać wady (scena senackiego głosowania jest po amerykańsku optymistyczna i tryumfalistyczna). Ma on jednak również zalety, niebagatelne, na których warto się skupić.
Przede wszystkim sama postać Abrahama Lincolna, w wybitnej kreacji Daniela Day Lewisa, nie jest postacią pomnikową. Zmuszony jest do walki z własnymi dramatami – jednego syna stracił, z drugim jest w konflikcie, gdyż nie chce pozwolić mu zaciągnąć się do wojska. Bezradnie przygląda się cierpieniu żony nie potrafiącej sobie poradzić po śmierci dziecka. Choć rozpieszcza najmłodszego syna, to obowiązki nie pozwalają mu robić tego tak często, jakby chciał.
Zdając sobie sprawę z trudności związanych z przegłosowaniem tak kontrowersyjnej poprawki do konstytucji prezydent nie zawaha się przed zatrudnieniem lobbystów. Uruchomi rozdawnictwo urzędów, by za ich pomocą przekonywać politycznych oponentów.
ImperialCinePix
Lincoln - polski zwiastun
Z przeciwnikami we własnej partii rozmawia. Nawet prosi, by choć na chwilę – na czas senackiej debaty – zapomnieli o swoich marzeniach, których realizacja jest mrzonką, przyłączyli się do niego i zrealizowali cel osiągalny. Spielberg po mistrzowsku ukazuje, że wielkie przełomy są możliwe jeśli ludzie o różnych poglądach się porozumieją. Trzeba z czegoś zrezygnować, by osiągnąć inną, wielką wartość. O te wartości, o pryncypia, trzeba zabiegać i o nie walczyć.
O tym jest również ten film. O współpracy, umiejętności rozmowy, kompromisie. O dyskusji i demokracji. Gdy widzimy senacką debatę zdaje się ona nie różnić od tego, co widzimy współcześnie w telewizji. Może nawet jest gorzej. Tyle, że rozmowa jest ważniejsza. Spór, który się tam toczy jest sporem o idee. Niezależnie od tego jaki jest pogląd widza, ogląda się go z podziwem. Dyskusja nie dotyczy bowiem pogody, czy roślinności w Rosji, ale rzeczy podstawowych i najważniejszych. Nie dla przemawiających, nie dla narodu amerykańskiego, ale dla ludzi w ogóle. Kiedyś spierano się o wielkie sprawy.
Dla Lincolna walka o trzynastą poprawkę do Konstytucji jest walką o nadanie sensu Wojnie Secesyjnej. Co ciekawe, obecnej w filmie w jednej scenie – chwili obrzydliwej bitwy w błocie. Później pojawia się już tylko we wspomnieniu czarnoskórego żołnierza. Dla niego i jego oddziału jest nadzieją. Biali zaczynają widzieć w nich współtowarzyszy walki. Może kiedyś zobaczą ludzi, a jeszcze kiedyś zaakceptują. Lincoln w jednym z przemówień pyta czy już wystarczająco dużo krwi przelano, by znieść niewolnictwo.
Scenariusz tego filmu jest również jego ogromną zaletą. Widać, że jego autorem jest dramaturg – Tony Kushner, autor „Aniołów w Ameryce”, współpracujący wcześniej ze Spielbergiem przy „Monachium” – tekst jest bowiem cokolwiek teatralny, ale nie ma w nim patosu, a słowa Lincolna przekonują.
Jednak największą siłą tego filmu jest zazdrość. Nie do końca wiem czy wobec przeszłości, kiedy jeszcze spierano się o tak istotne sprawy, kiedy nie były one uregulowane. Czy może o kraj, w którym taki spór może wystąpić. Odczuwamy to wstydliwe uczucie, że to przeszłość i gdzie indziej, tak daleko.
No i zazdrość o amerykańskie kino, w którym powstają tak znakomite filmy, o takich ludziach. Bohaterach dla wszystkich. W Polsce to wciąż niewyobrażalne.
Czyli powrót do krainy dzieciństwa. Pytanie tylko, czy udany. I w ogóle możliwy…
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.