Większość szła na boso, w samych pasiakach, bez żadnego dodatkowego nakrycia. Padających na biały puch i niemogących dotrzymać kroku maszerującym rozstrzeliwano albo dobijano kolbami karabinów...
Filmem "Śniegi w żałobie" 5 sierpnia zakończyła się 5. edycja Festiwalu Filmów Kaszubskich. W premierowym pokazie zorganizowanym w auli Urzędu Gminy Żukowo uczestniczyło ok. 150 widzów.
Obraz w reżyserii Wiesława H. Kwapisza przedstawia bolesną historię marszu śmierci z niemieckiego obozu koncentracyjnego Stutthof. To fabularyzowany dokument zrobiony z dużym rozmachem. W jego powstanie zaangażowanych było ponad 120 osób.
- Nie ukrywam, że tematem zainteresowałem się ze względów rodzinnych. Mój ojciec przeżył piekło obozu koncentracyjnego Stutthof - mówi reżyser. Wiesławowi Kwapiszowi udało się dotrzeć do żyjących więźniów, którzy po latach opowiadają o ewakuacji obozu. - Okropieństwa, jakich doświadczyli, odbijają się na ich życiu do dzisiaj, są wciąż niezabliźnioną raną - podkreśla reżyser.
- 25 stycznia 1945 r. usłyszeliśmy, że obóz będzie ewakuowany. Myśleliśmy, że zapędzą nas w jedno miejsce i rozstrzelają. Albo wszystkich wpuszczą do komory gazowej - wspomina Felicjan Łada. - Zamiast tego podzieli nas na kolumny, każda po ok. 1200 osób, i kazali maszerować - dodaje.
Więźniowie przebywali od kilku do kilkudziesięciu kilometrów dziennie, brnąc w głębokim śniegu, przy temperaturze minus 20 stopni Celsjusza. - Niektórzy przystawali i załatwiali potrzeby fizjologiczne. Czas płynął, zbliżał się koniec kolumny. Podchodził esesman. Zamiast krzyknąć: "Pospiesz się!", to kopał w tyłek, wyciągał pistolet i strzelał. Jak nie zabił od razu, to poprawiał - opowiada S. Lewandowski. Na drogę dostali kawałek czarnego chleba. Większość wygłodniałych więźniów zjadła otrzymaną żywność od razu, dalej maszerując bez jedzenia.
Jan Hlebowicz /Foto Gość Twórca filmu "Śniegi w żałobie" Wiesław H. Kwapisz Reżyser filmu dotarł również do osób, które pomagały więźniom, np. rzucając im jedzenie. - Jeden z moich rozmówców jako 13-letni chłopiec, ryzykując własnym życiem, wysypywał ciepłe ziemniaki wzdłuż trasy marszu. Zapamiętał odartych z godności, całkowicie wycieńczonych ludzi, dla których jeden ziemniak oznaczał być albo nie być - opowiada.
Niemcy ewakuowali ok. 11 tys. osób. Blisko połowa zginęła podczas wędrówki. Jedni z wycieńczenia i głodu. Inni podczas ucieczek. Panu Felicjanowi się udało. Pod osłoną nocą z przyjaciółmi przedostał się do pobliskiej wioski. Pan Stefan przebył całą trasę.
Pokaz odbył się w ramach Festiwalu Filmów Kaszubskich. Tematyka poruszana przez twórców jest bardzo różnorodna. W tym roku uczestnicy festiwalu dowiedzieli się o hafciarskiej tradycji w Żukowie, mowie kaszubskiej i... Kaszubach mieszkających w Kanadzie. Projekcjom towarzyszyły spotkania z lokalnymi pisarzami, poetami, aktorami i dziennikarzami - bohaterami filmów oraz ich twórcami.
- Podczas tegorocznej edycji szczególne zainteresowanie wzbudziło wystąpienie Kazimierza Piechowskiego, który opowiedział o swojej heroicznej ucieczce z Auschwitz-Birkenau - mówi E. Pryczkowski.
W ramach festiwalu odbyły się także wystawy poświęcone kulturze kaszubskiej, występy muzyczne oraz pokazy tańca. Panie z kół gospodyń wiejskich po każdej z projekcji zapraszały na tradycyjny kaszubski poczęstunek. - Festiwal to nie tylko filmy, ale przede wszystkim możliwość spotkania Kaszubów z różnych stron Pomorza, poznania naszej kultury i tradycji - zaznacza Lidwina Kreft, prezes Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego w Żukowie.
Więcej na temat Festiwalu Filmów Kaszubskich oraz marszu śmierci w 33. numerze "Gościa Gdańskiego".
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Czyli smutne losy Flipa i Flapa. Bo już z końcówki ich kariery.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.