Widziałem wpisy w księgach zgonów. Wpisy czynione atramentem uzupełniane cienko zaostrzonym ołówkiem. W kąciku rubryki widniało słowo „erschossen”...
W każdej zakrystii jest na widocznym miejscu kalendarz liturgiczny. Bez kolorowych zdjęć, ale pełen informacji dotyczących świąt, Mszy, czytań, brewiarza. Zawiera także dzienne wspomnienia zmarłych księży, z podaniem roku śmierci. U nas (Opolszczyzna) w drugiej połowie stycznia i na początku lutego aż 17 imion i nazwisk z roku 1945. Jakby jakaś epidemia wśród księży wtedy panowała. A można by dopisać dłuższą listę zakonnic. Świeckich także. „Epidemia” była straszna – sowiecka armia przekroczyła w okolicy Bytomia i Zabrza dawną granicę Niemiec.
Wściekłe psy zostały spuszczone z łańcucha. Dla ścisłości – ja miałem wtedy kilka tygodni i byłem we Lwowie. Ale na Górnym Śląsku przeżyłem całą świadomą część mego życia. Nasłuchałem się wielu opowieści. Niegdyś wypowiadanych ukradkiem wobec zaufanego człowieka (jednego, gdy było więcej osób, ludzie milkli). Z upływem lat obawy malały. Widziałem wpisy w księgach zgonów.
Wpisy czynione atramentem uzupełniane cienko zaostrzonym ołówkiem. W kąciku rubryki widniało słowo „erschossen” (zastrzelony). W mojej poprzedniej parafii takich dopisków z drugiej połowy marca 1945 roku doliczyłem się ponad 40! Proboszcz przeżył. I notował, drobnym maczkiem wpisując przyczynę zgonu.
Gdy jakiś czas przed tymi wydarzeniami wycofywała się z Górnego Śląska niemiecka administracja, później także wojsko, ewakuowano miasta i wioski. Nie wszystkie. Mieszkańcy niektórych musieli zostać. Nie rozumieli dlaczego. Byli to mieszkańcy wiosek mówiący na co dzień śląską gwarą, słowiańską. Tak wyglądała pospiesznie i twardo przeprowadzona weryfikacja narodowościowa. I na tych ludzi, wraz z ich proboszczami, zakonnicami w rozsianych wszędzie klasztorach, na nich wszystkich spadła nienawiść zwycięzców tej totalnej wojny. Za mało o tym dramacie wiemy. Zarówno o tragedii ewakuowanych w tę straszną zimę, jak i pozostawionych na Śląsku.
Za mało wiemy o płonących miastach, wcale nie z konieczności wojennej, a podpalanych celowo. Za mało wiemy o dramacie wrocławskiego biskupa Bertrama, którego skłoniono do schronienia się na zamku w Jaworniku, gdzie sędziwy kardynał dożywał swoich dni w izolacji od świata. Za mało wiemy o losie tysięcy Ślązaków deportowanych na Wschód. Za mało wiemy o polskiej władzy przejmującej administrację Śląska – bo nie zawsze była to polska władza, jako że przynieśli ją na bagnetach sowieccy żołnierze.
Za mało wiemy. Dobrze, że znalazł się człowiek ciekawy tamtych czasów, pracowity i mający talent oraz umiejętności warsztatowe. Jest autorem kilku książek dokumentujących dramat końca wojny i początku nowej ery Górnego Śląska. To ks. prof. Andrzej Hanich. Oby jego prace nie utknęły na półkach bibliotek.
Sam, ciekawy tych wydarzeń, dotarłem kiedyś w Niemczech do dwóch księży. Jeden diecezjalny, wyświęcony w roku 1939 we Wrocławiu przed zakończeniem studiów, aby uchronić jego i kilku innych przed wcieleniem do Wehrmachtu. Wojska nie uniknął, był jednak tylko sanitariuszem. Nie pamiętał, nie przypominał sobie, nie wiedział... Zrozumiałem, że nie chce mówić. Przypominałem mu niektóre szczegóły, nie zaprzeczał, ale niewiele więcej dodawał. Ja wtedy nie wiedziałem, że jako sanitariusz niemieckiej armii był przy pierwszej ekshumacji grobów w Katyniu. I podpis jego na protokole został. Wtedy pojąłem, dlaczego nie chce mówić.
Drugi ksiądz był zakonnikiem. Piękny klasztor w Bawarii. Wypytuję, właściwie dopiero zaczynam, rozmówca wyraźnie się wykręca. „Ojcze, ale to historia waszej prowincji, nie wolno tego zapomnieć”. Wtedy wrzasnął na mnie: „Kiedy ja właśnie chcę zapomnieć!!”. Nie nalegałem. Z rozmów z innymi świadkami tamtych dni dowiedziałem się więcej, zrozumiałem, dlaczego chciał zapomnieć. Po roku znowu byłem u niego. Zwiedzaliśmy sanktuarium i jego piękne otoczenie. Do „tamtego” tematu nie wracałem.
A tematów jest cała paleta. Trudnych. Czasem dzielących ludzi, a czasem łączących w przeżywaniu cierpienia, które dotykało wszystkich – i tych z korzeniami znad Odry, i tych z korzeniami zza Buga. 72. rocznica tragedii jednych i drugich znowu wywołała w mej pamięci ten temat.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Czyli smutne losy Flipa i Flapa. Bo już z końcówki ich kariery.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.