Fascynował go portret – ludzi i dzikich zwierząt. Ludzi idealizował, a jego ulubionymi czworonożnymi modelami były pumy, rysie i konie.
Dopiero w ostatnich latach mogłam lepiej ocenić osiągnięcia wujka Władka, kiedy pisałam jego biografię, poproszona o to przez organizatorów wystawy – Muzeum Historii Fotografii im. Walerego Rzewuskiego w Krakowie i kurator Ewę Piotrowską – mówiła podczas wernisażu wystawy „Perfekcja i artyzm” wzruszona Krystyna Marynowicz-Galanti, mieszkająca we Włoszech bratanica artysty.
– Władysław Marynowicz (1920– 1977), brat mojego taty, dla mnie zawsze był wujkiem Władkiem. Podobnie jak moi rodzice i wszyscy bliscy krewni, był jednym z ok. 150 tys. Polaków, którzy dotarli do Anglii podczas wojny światowej lub tuż po niej. Nie osiedlili się tu z wyboru, lecz z powodu braku możliwości powrotu do ojczyzny. I pewnie dlatego wybitny patriota i fotograf znany był bardziej w świecie niż w kraju.
Hemar i puma
Foto: GN W centrum zainteresowań Marynowicza był portret Marynowicza bardzo interesował portret. W tej dziedzinie wypracował własny, oryginalny styl. Pokazywał znane osobistości, m.in. gen. Władysława Andersa czy poetę i satyryka Mariana Hemara, ale też prezentował charakterystyczne postacie starszych, nieznanych mężczyzn czy pięknych, tajemniczych kobiet. Pelikany, pumy, rysie czy konie są ulubionymi zwierzęcymi modelami fotografa, który nie tylko potrafił uchwycić je w ruchu, ale też pokazać je (pracując już nad zdjęciem w ciemni) w oryginalnej malarskiej formie.
Za atrakcyjne pomysły, rozwiązania kolorystyczne i formalne Marynowicz był ceniony i podziwiany przez profesjonalne gremia na całym świecie. Muzeum Historii Fotografii posiada ok. 440 fotografii czarno-białych i kolorowych (to największa w świecie kolekcja zdjęć artysty), wykonanych w technikach izohelii, high-key, low-key, z wykorzystaniem solaryzacji czy rastra. To zbiór szczególny, który jeszcze w czasach komunistycznych został przemycony z Anglii do Polski przez żonę zmarłego przedwcześnie fotografa – Lodę Szczerbowicz-Marynowicz. Niedawno kolekcja powiększyła się o dar Neli Szatary-Tymcik, która przekazała muzeum kilkanaście zapomnianych prac.
Polacy nie gęsi
... i fotografować umieją – napisał Marynowicz w pierwszym numerze „Biuletynu Stowarzyszenia Fotografików Polskich”. „A, że umieją, to najlepszym dowodem było przystąpienie stowarzyszenia do współzawodnictwa w Central Association, gdzie zajęliśmy 3. miejsce” – komentował Marynowicz-emigrant.
Na każdym kroku podkreślał, że jest Polakiem. To z jego inicjatywy 7 lipca 1950 r. powstał Klub Fotograficzny Polskiej YMCA w Londynie, który później przekształcił się w Stowarzyszenie Fotografików Polskich. Marynowicz był czynnym członkiem SFP, a także jego wielokrotnym prezesem. Jego wystawę w Królewskim Towarzystwie Fotograficznym otwierał sam gen. Anders, zaś autora prezentowanych prac przedstawiał prezes Royal Photographic Society w Londynie. Przez wiele lat był wykładowcą fotografii w Ealing Technical College; w Anglii wydał też uznaną za bestseller książkę „Photography as an Art Form”.
Marynowicz, zanim został fotografikiem, był żołnierzem (walczył m.in. w II Korpusie Wojsk Polskich pod wodzą gen. Andersa). W maju 1944 r. jako dowódca plutonu wziął udział w bitwie pod Monte Cassino, w ostatecznym szturmie na linię Gustawa i Hitlera, znanym jako „bitwa o Piedimonte”.
***
Wystawę można oglądać w muzeum historii Fotografii im. Walerego Rzewuskiego (ul. Józefitów 16) do 2 października.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Czyli powrót do krainy dzieciństwa. Pytanie tylko, czy udany. I w ogóle możliwy…
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.