Zimowe ferie się udały? Dobrze, bo nawet największemu leniowi przyda się odmiana w trybie życia. Ale nie leniami dzisiaj chciałbym się zająć, ale sportami zimowymi na śląskich podwórkach.
Dawniej, kiedy Wielki Post był naprawdę czasem poszczenia, to zbliżająca się Środa Popielcowa skłaniała jakby bardziej do zorganizowania jeszcze na ostatku jakiejś hucznej zabawy.
Jestem przeciwnikiem wyjeżdżania podczas świąt na urlopy do hoteli, pensjonatów czy domów wczasowych. Wtedy bowiem święta stają się jakby takie puste, zeświecczone, czyli jakby ich nie było.
Byłem latoś, czyli w tym roku, na dosyć dalekiej ponci, czyli pielgrzymce. Było to w północno-zachodniej Hiszpanii, a konkretnie w słynnej na cały świat miejscowości Santiago de Compostela.
Pewnie każdemu zdarzyło się powiedzieć: Dejcie mi świynty spokój! Ale życie pełne jest zamieszania…
Na Śląsku i w całej Polsce coraz bardziej popularyzuje się – choć dawniej nieznany – Dzień Babci (21 stycznia) i zaraz po nim następujący Dzień Dziadka (22 stycznia). Święto bardzo miłe i pożyteczne, bo podtrzymujące więzy rodzinne… ale!
Od najdawniejszych czasów świętowaniu Wielkanocy towarzyszyły wielkie emocje, bo ludzie zawsze wczuwali się w dramat Ponboczka.
Prawdziwym festiwalem pieśni kościelnej był na dawnym Śląsku okres Bożego Narodzenia. Jak cały kościół zaśpiewał „W żłobie leży…” czy „Triumfy…”, to aż w prezbiterium lameta ruszała się na choinkach.
Z roku na rok jest coraz więcej kanałów telewizyjnych, ale coraz mniej puszczanych tam programów mnie interesuje. Myślę sobie, że albo ja jestem coraz mądrzejszy, albo one są coraz głupsze.
Mój dziadek, wychowany na grze w palanta, nie potrafił zaakceptować popularności piłki nożnej. Ten fusbal był dla niego straszenie prymitywną grą. To niy sztuka cylnąć w takiego wieligo bala – mawiał.