– Byłem małym chłopakiem, kiedy pierwszy raz usłyszałem naszą lubartowską orkiestrę. Od tamtej pory marzyłem sobie, żeby tak z nimi maszerować ubrany w mundur i grać tak pięknie, że dech zapiera – opowiada dzisiejszy prezes Orkiestry Dętej Ochotniczej Straży Pożarnej w Lubartowie Janusz Ogrodowski.
Wtedy marzenia te wydawały się nierealne. Do początku lat 90. członkami zespołu byli zawodowi muzycy lub ludzie z muzycznym wykształceniem. Niektórzy przyjeżdżali z Lublina, gdzie na co dzień grywali w filharmonii lub innych prestiżowych zespołach. Inni mieszkali w Lubartowie, ale mieli muzyczne wykształcenie. Tak jak panowie Henryk Ochmański czy Tadeusz Poździk, dziś jedni z najstarszych w zespole.
Ognisko
– Zaczęliśmy grać w latach 80. – wspominają obaj muzycy. – Skończyliśmy liceum pedagogiczne, które zakładało, że każdy nauczyciel musi grać na kilku instrumentach. No to się uczyliśmy – wspominają. – Okazało się, że muzyka może dać trochę grosza i że dziewczyny jakoś wokół nas się kręcą – opowiadają.
Po skończeniu szkoły Henryk Ochmański i Tadeusz Póździak trafili do pracy w Lubartowie i okolicy. A że muzyki zasmakowali, chętnie dołączyli do miejscowej orkiestry. I to nie byle jakiej.
Orkiestrę Dętą przy Ochotniczej Straży Pożarnej w Lubartowie założył latem 1928 roku Stanisław Wysocki, muzyk z wykształcenia, ówczesny rachmistrz magistratu. Na jej siedzibę przeznaczono pomieszczenie w budynku browarnym, instrumenty zaś przejęto po orkiestrze policyjnej. Pierwszym występem orkiestry, jeszcze w tym samym roku, był koncert kolęd w czasie Pasterki w kościele oo. kapucynów. Następny odbył się 19 marca – na imieniny marszałka Polski Józefa Piłsudskiego. Potem orkiestra uświetniła obchody rocznicy uchwalenia Konstytucji 3 maja w 1929 r. Od tamtego czasu uczestniczyła we wszystkich ważnych uroczystościach na terenie miasta i powiatu.
Agnieszka Gieroba /Foto Gość
Zespół przygotowuje się do nowego sezonu
Działalność orkiestry przerwała wojna. Wkrótce po jej zakończeniu zebrano schowane instrumenty (ocalały tylko dzięki ich ukryciu przez kapelmistrza i niektórych muzyków) i znów Stanisław Wysocki tworzył od nowa orkiestrę. Trzon stanowili przedwojenni członkowie. Pracowano w dwóch grupach: starsi uczyli nowicjuszy, a „szlifował” kapelmistrz. Jego zaangażowanie w działalność artystyczną sprawiało, że chętnych do grania nie brakowało. Po raz pierwszy po wojnie orkiestra wystąpiła podczas manifestacji 1-majowej w 1945 roku. Gdy 40 lat później panowie Tadeusz i Henryk dołączyli do zespołu, grało w nim wielu znakomitych muzyków, co sprawiało, że lokalna orkiestra z Lubartowa odnosiła wówczas sukcesy na różnych ogólnopolskich przeglądach. Kiedy jednak zaczęła podupadać, narodził się pomysł, by przyciągnąć młodych i nauczyć ich grać. Tak powstało ognisko muzyczne.
Z saksofonem w ręku
Ono okazało się spełnieniem marzeń Janusza Ogrodowskiego. – Tak naprawdę to byłem stary koń, bo miałem 19 lat. To nie jest najlepszy wiek na rozpoczynanie gry na instrumencie, ale i nie najgorszy. Zgłosiłem się do ogniska i nieśmiało wydukałem, że chciałbym uczyć się grać na saksofonie. Jakoś ten saksofon mi się wymarzył – mówi. – Moi rówieśnicy grywali na gitarach, klawiszach, a ja chciałem na saksofonie. No i dostałem ten saksofon. Jakie to było dla mnie szczęście! – wspomina pan Janusz. Stał się jednym z najpilniejszych uczniów. Nie opuszczał żadnej próby, a w domu codziennie poświęcał na naukę gry około trzech godzin.
Próby odbywały się dwa razy w tygodniu o 17. Trwały dwie godziny. Janusz mieszkał 7 km za Lubartowem. Jego ostatni autobus odchodził wtedy o 18.30, ale on nigdy z próby się nie urywał. W końcu z saksofonem w ręku wędrował na piechotę te 7 km.
– Dziś sam się sobie dziwię. Saksofon tenorowy trochę waży. Noszenie go taki kawał drogi dwa razy w tygodniu to było coś – śmieje się prezes Ogrodowski. Z czasem jego zaangażowanie przerodziło się w nowe obowiązki. Najpierw został tzw. gospodarzem do spraw instrumentów, czyli odpowiedzialnym za instrumenty całej orkiestry, a po kolejnych latach wybrano go na prezesa.
– Całe moje dorosłe życie poświęciłem orkiestrze. Tutaj też poznałem swoją żonę, co oczywiście znacznie pomagało mi w dźwiganiu saksofonu po odjeździe ostatniego autobusu. Dzięki temu, że orkiestra jest bliska nam obojgu, mogę wciąż poświęcać jej wiele czasu – przyznaje pan Janusz. Nie on jeden w orkiestrze poznał swoją drugą połowę. W ostatnich latach kilka innych par spośród muzyków orkiestry wzięło ślub.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.