Ta książka dopiero się pojawi w sprzedaży. Już dziś jednak publikujemy jej pierwszy rozdział. Enrico Marinelli opowiada o potajemnych górskich eskapadach Jana Pawła II.
Jako człowiek dobrej woli, wyłącznie na prośbę księdza Stanisława, odważyłem się podejść do Papieża, przepraszając go na wstępie za swoją śmiałość. Powiedziałem mu, że zwracam się do niego nie jako funkcjonariusz policji, ale jako wierny przyjaciel, który czuje obowiązek przypomnienia mu o obiektywnym ryzyku związanym z podążaniem „żelazną ścieżką”, jak górale i specjaliści nazywają szlaki, na których trzeba korzystać ze stalowej linki przytwierdzonej do skały, ponieważ stopy nie mają na tyle miejsca, aby swobodnie oprzeć się na podłożu. W przypadku Peralby ta stalowa linka służy do przejścia nad kilkusetmetrową przepaścią, co przyprawiało o gęsią skórkę wszystkich nas, odpowiedzialnych za bezpieczeństwo Papieża.
Jan Paweł II, czytając jakby w moich myślach i rozważając moje rady, świadomy także tego, jak wielkim wysiłkiem była ta wspinaczka dla doktora Proiettiego, skierował do mnie głosem nieznoszącym sprzeciwu następujące słowa: „Pan generał i pan doktor (to jest Proietti) niech tutaj zostaną i niech obserwują, jak papież dociera do krzyża Chrystusowego na tej górze i jak tam się modli o dobro dla ludzkości”. W lot zrozumiałem, jak bardzo się pomyliłem, i żałowałem, że nie ugryzłem się w język, zanim odważyłem się skierować do Ojca Świętego moje słowa. Wróciłem do przyjaciół bardzo przybity.
Zjedliśmy kanapki razem z doktorem Proiettim i innymi współpracownikami i przez ponad trzy godziny czekaliśmy na powrót Jana Pawła II, który z małą grupką poszedł dalej, jak zapowiedział. Z miejsca, gdzie się znajdowaliśmy, rozciągała się wspaniała panorama. Potem powiedziano mi, że podobne widoki można było obserwować ze szczytu Peralby aż do terytorium austriackiego. Niesamowitym i tragicznym kontrastem w stosunku do tego piękna był widok okopów z czasów wojny, które w wielu miejscach świetnie się zachowały. Kiedy czekałem na Papieża, człowieka pokoju, wyobrażałem sobie cierpienia, jakie musieli znosić nasi żołnierze i ich wrogowie w straszliwym zimnie pośród tych gór podczas długich zimowych miesięcy spędzonych na froncie alpejskim.
Po pewnym czasie doszedł do nas ksiądz Piero Da Gai, proboszcz parafii Świętego Piotra w Cadore. Moi agenci poinformowali mnie już wcześniej o tym, że ksiądz proboszcz idzie w naszym kierunku. Ksiądz Piero zapytał mnie, gdzie jest Ojciec Święty, a kiedy dowiedział się, że poszedł w kierunku Peralby i pewnie w tym momencie dotarł już do szczytu, bardzo się zdziwił i nie chciał w to w ogóle uwierzyć. Doskonale zdając sobie sprawę z trudności wspinania się na tę wymagającą górę, zapytał mnie wówczas, czy ktoś pomagał Papieżowi, szczególnie podczas przechodzenia przez skalistą część ścieżki nad przepaścią. Odpowiedziałem, że tak, że na pewno pomagał mu Duch Święty i Jego Dwóch Współpracowników.