Niech moja modlitwa będzie stale przed Tobą jak kadzidło... (Ps 141,2).
Na dalekiej Ukrainie, gdzie latem arbuzy wygrzewają się na bezlitośnie palącym słońcu, a jesienią wielkie kiście soczystych winogron przyozdabiają niebieskie chaty, gdzie w zimowe wieczory jedynym światłem towarzyszącym nieprzeniknionej ciemności są błyszczące gwiazdy, a wiosną na drogach wraz ze śniegiem schodzi asfalt, pomiędzy niekończącymi się polami leży wieś założona przez polskich przesiedleńców z 1830 r.
Pośrodku wsi stoi sporych rozmiarów kościół. Widać na nim jeszcze dawne ślady świetności. Harmonia murów świątyni załamuje się na wielkich stodołowych drzwiach wciśniętych w wykutą dziurę, przez które niegdyś wjeżdżały traktory ze zbożem. To już ślad brutalnej ingerencji świata kołchoźniczego. Przez długie lata w budynku kościoła znajdował się magazyn na zboże.
Są jeszcze ślady krwi. Niewidoczne dla oczu. Skłaniają do poszukiwań Boga ludzi, którzy odkrywają, że ich przodkowie w latach 30. XX wieku zostali rozstrzelani, ponieważ sprzeciwiali się zamknięciu kościoła. Kilka lat temu ten budynek został oddany Kościołowi katolickiemu, ale ksiądz pracujący na tym terenie potyka się o brak pieniędzy potrzebnych do wyleczenia ran zadanych majestatycznej świątyni. Na razie nabożeństwa nie mogą się w niej odbywać. W kościele rozlokowały się szczury. Kiedy zamieszka tam prawowity Właściciel i Gospodarz?
Msza św. bożonarodzeniowa została odprawiona w szkole, w której sala biologiczna z dumnym Darwinem na wizerunku wiszącym nad tablicą raz w miesiącu zamienia się w kaplicę. Po nabożeństwie dzieci wystawiły вертеп (wertep), czyli nasze jasełka. Podczas przedstawienia skocznie przygrywał na bajanie Nikoła Petrowicz zwany przeze mnie Nauczycielem. Poeta, który swoimi palcami za pomocą różnych instrumentów uwalnia tęskne ukraińskie melodie, absolwent dwóch fakultetów, emerytowany nauczyciel miejscowej szkoły, gospodarz na rozległych polach, a nade wszystko człowiek prostej i dziecięcej wiary.
Ewa Winiarska Złoty Lenin bacznie obserwuje ze swojego skwerku, co się dzieje we wsi Choć złoty Lenin bacznie obserwuje ze swojego skwerku, co się dzieje we wsi, Nauczyciel kręci głową na wspomnienie dawnych, przyznajmy – nie do końca minionych – czasów. Opowiada, że w tamtym okresie też śpiewali kolędy, ale trochę inaczej. W popularnej ukraińskiej kolędzie „Добрий вечір Тобі, Пане Господарю” zamiast: „Син Божий народився” („Syn Boży narodził się”) śpiewano: „Новий Рік народився” („Nowy Rok narodził się”). I rzeczywiście – nawet teraz Boże Narodzenie na Ukrainie można przeoczyć, ale narodziny Nowego Roku są najbardziej i najhuczniej obchodzonym świętem.
Kiedy po przedstawieniu przyszedł czas na łamanie się opłatkiem i składanie życzeń, jedna pani opatulona rażąco pomarańczową chustką pociągnęła za mój rękaw, nachylając mnie ku sobie. „Ja mam imię najbardziej popularne w Polsce” – powiedziała po rosyjsku. „Tak, a jak ma Pani na imię?”, „Witala!”. Posiadanie polskich korzeni to powód do dumy. Zresztą, któż ich nie ma w tej rozległej wiosce. Język polski nie ocalał w rodzinach, ale wspomnienie o wspaniałej Polsce nadal poszerza niejedno serce. Na tym morzu prawosławia katolicki równa się polski. Ludzie przyszli zatem na polskie obchody Bożego Narodzenia.
Udałam się wobec tego i ja na prawosławne nabożeństwo Wigilii Bożego Narodzenia przypadającą 6 stycznia. Skorzystałam z zaproszenia pani Iryny i razem z nią poszłam do cerkwi w leżącym nieopodal mieście. W cerkwi panował szum. Ludzie chodzili, rozmawiali. Podchodzili do różnych ikon, zapalali świeczki. I tak przez cały czas.
Zaskakujące było dla mnie pierwsze zdanie kazania wygłoszonego podczas tego nabożeństwa. Zaczynało się ono od pytania: „Dlaczego święta Bożego Narodzenia obchodzimy 25 grudnia?”. Słuchając pięknego śpiewu chóru i wielokrotnie powtarzanego Господи помилуй, naturalnie wchodziło się w przestrzeń modlitwy, choć nieustannie wyrywał z niej odgłos przemieszczających się między ikonami osób. W skupieniu przeszkadzał mi też od czasu do czasu brak zaangażowania zewnętrznego w przebieg modlitw – możliwości włączenia się w śpiew i wykonywania różnorodnych gestów, do czego jestem przyzwyczajona, biorąc udział w liturgii w Kościele katolickim. Ludzie milczeli i tylko od czasu do czasu czynili znak krzyża.
Nastrój modlitwy rozwiał się wraz z dymem kadzidła, kiedy w pewnym momencie chór przestał śpiewać, a w cerkwi zrobił się jeszcze większy ruch. Pani Iryna na chwilę znikła i powróciła, niosąc herbatę w plastikowym kubeczku. Nastąpiła przerwa. Kiedy nieco posililiśmy się ciepłą (oczywiście słodzoną) herbatą i odprężyliśmy przez swobodne zajęcie miejsc i niezobowiązującą rozmowę, chór wrócił na swoje stanowisko i zaczął śpiewać, na nowo wprowadzając zebranych w spokojny, ale uporczywie zmierzający do Boga nurt modlitwy. Rzeźbił niby rzeka, napotykająca na swojej drodze kamienie, dusze wsłuchujących się w śpiew, poprzez powtarzane po wielokroć wezwania do Boga z prośbą o zmiłowanie. Podążająca w kierunku nieba modlitwa wykonywana przez chór porywała niczym strumień wezwania wznoszone w duszach modlących się, tworząc zapewne rwący potok przed tronem Najwyższego.
Na Ukrainie popularna jest pieśń: „Моя молитва нехай лине, до Тебе наче фіміам” – „Niech moja modlitwa płynie do Ciebie jak kadzidło”. W refrenie jest modlitwa za Ukrainę i Ukraińców: „Боже, я молюсь за Україну, Боже, молю Тебе за людей”. Piękna jest ta pieśń śpiewana zarówno przez katolików, jak i prawosławnych. Jest rzeczywiście modlitwą za Ukrainę, z prośbą o przebaczenie i miłosierdzie, z wyrazem pewności w obecność Boga i też niejako wezwaniem, abyśmy się wszyscy, niezależnie od wyznania, modlili do Tego, który umarł na krzyżu.
Wszakże „Bóg jest jeden” – takie stwierdzenie słyszałam wielokrotnie na Ukrainie.
A chrześcijanie są podzieleni.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.