Moc przemocy, czyli Bonnie i Clyde ery MTV.
Olivier Stone przez lata uchodził za reżysera rozprawiającego się z rozmaitymi amerykańskimi mitami. Wskazującego Amertykanom gdzie mają problem, demaskującego, co jest nie tak w ich społeczeństwie. W 1994 roku nakręcił film, w którym zrobił to najdosadniej, jak tylko można. Co ciekawe, korzystając, z klisz, form i gatunków doskonale Amerykanom znanym, bo oglądanym każdego dnia w tv.
Fabuła „Urodzonych morderców” jest niemalże pretekstowa. Oto dwoje młodych ludzi, Mickey i Mallory, postanawia uciec z domu i wyruszyć w podróż po Ameryce, w czasie której dokonują niezliczonej ilości napadów i mordów.
Media są zachwycone. Zamknięci w studiach telewizyjnych eksperci godzinami snują domysły na temat motywów ich postępowania. „Latający reporterzy” podążają za killerami, licząc na relacje na żywo. Widzowie zaś szaleją na punkcie swoich nowych idoli, którzy z miejsca stają się ikonami popkultury.
No właśnie. Popkultura. Słowo klucz w przypadku tego filmu. Stone raz po raz, sięga bowiem po konwencje wideoklipów, kreskówek, sitcomów, czy dokumentalnych telenowel, a więc wszystkiego tego, co od lat wypełnia ramówki stacji telewizyjnych. I pełne jest przemocy, której praktycznie już się nie zauważa. Do której (jakim cudem?!) się przywykło.
To przecież absurd – zdaje się mówić Olivier Stone – więc i absurdu w „Urodzonych mordercach” nie brakuje, a postacie, w które wcielają się Tommy Lee Jones, czy Robert Downey Jr., przywodzą na myśl bohaterów powieści Kurta Vonneguta.
To nie jest łatwy w odbiorze film. Mickey i Mallory nie mają w sobie niczego z (też moim zdaniem wątpliwej) romantyczności Bonnie i Clyde’a. Film Arthura Penna z 1967 roku był jednak dziełem szczególnym. Jednym z manifestów buntującej się młodzieży, domagającej się nowych praw, wolności i swobód obywatelskich. Tymczasem „Urodzeni mordercy” to swoiste fabularne lustro, które Stone stawia przed mieszkańcami Stanów Zjednoczonych. Krzywe zwierciadło, w którym mogą się przejrzeć. I przyjrzeć, temu, czym żyją na co dzień. A więc całej tej medialnej, najczęściej bezsensownej, papce, którą dziś mamy już także w internecie. W latach '90 dominującym medium była jednak telewizja. I to własnie o niej, o jej naturze, jest ten znakomity, choć kontrowersyjny - bo niezwykle brutalny - film.
*
Tekst z cyklu Filmy wszech czasów
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.