Święty i wieszcz

Młody Zygmunt Feliński, wyjeżdżając do Paryża, postanowił stronić „od bezbożnych i nieuczciwych ludzi, chociażby aureola sławy ich otaczała”.

Arcybiskup Zygmunt Szczęsny Feliński, kanonizowany przez Benedykta XVI, był jedną z najbardziej fascynujących i zarazem tragicznych w swoim osamotnieniu postaci polskiej historii. Jest również autorem „Pamiętników”, które świadczą o jego ogromnym talencie literackim. To barwnie napisana opowieść, obejmująca kilkadziesiąt lat dziejów Polski XIX w. Pierwsza część stanowi, jak napisał Stanisław Smólka, „jeden z najpiękniejszych utworów naszej literatury pamiętnikarskiej”. To również cenne źródło dla wszystkich zainteresowanych historią polskiej kultury na emigracji.

Młody Feliński po studiach w Moskwie przez jakiś czas przebywał w Sokołówce, w zaborze rosyjskim, niedaleko granicy austriackiej. Był rok 1846. W tym czasie starał się o pozwolenie na wyjazd z Rosji, ale rzeź galicyjska sprawiła, że władze rosyjskie zwlekały z decyzją wydania mu paszportu. Dopiero w drugiej połowie 1847 r. otrzymał pozwolenie – „dla poratowania podkopanego zdrowia”. Miał wówczas 25 lat. Jego marzeniem był Paryż, gdzie ogniskowało się życie polskiej emigracji. Swoją wyprawę zaplanował starannie. Najpierw udał się do Lwowa, gdzie mieszkała Salomea Bécu, matka Juliusza Słowackiego. Salomea i Ewa, matka Zygmunta, przyjaźniły się od wielu lat. Bécu dała mu list polecający do przebywającego w Paryżu syna.

W salonie Salomei Bécu młody podróżnik poznał Wincentego Pola, poetę i geografa, który dał mu kilkanaście kart wizytowych do wielu znanych osób mieszkających w krajach znajdujących się na trasie jego podroży.

Czuć w nim było mędrca

Głównym celem pobytu Felińskiego w Paryżu było „uczęszczanie na wykłady tych nauk, w których udoskonalić się potrzebowałem, gotując się do nauczycielskiego zawodu”. Słuchał wykładów na Sorbonie, na kilku fakultetach równocześnie.

Po przybyciu do Paryża znalazł mieszkanie w Kwartale Łacińskim, gdzie znajdowały się różne placówki naukowe. Feliński podaje szczegółowe informacje o warunkach, w jakich mieszkał. Był to „prywatny konwikt dla studentów…, gdzie za osobny pokój z pościelą i usługą, śniadanie z kawy i dwóch potraw i obiad z pięciu dań złożony płaciłem sto pięć franków miesięcznie”. Przedstawia też sytuację, jaka panowała w zróżnicowanych politycznie kołach emigracyjnych, uważając, że jednym z błędów emigracji „było utożsamianie się z narodem”. Ułożył plan działań, który zakładał „nie unikać stosunków z żadnym stronnictwem, stronić tylko od bezbożnych i nieuczciwych ludzi, chociażby aureola sławy ich otaczała”. W czasie kilkuletniego pobytu w Paryżu poznał wiele emigracyjnych znakomitości, a także najważniejsze postacie życia literackiego, w tym Słowackiego, Mickiewicza i Krasińskiego.

Kiedy tylko Feliński załatwił sprawy związane z zajęciami na uczelni, wybrał się do Słowackiego, by wręczyć mu list od matki. Poeta mieszkał daleko od centrum Paryża. Jego mieszkanie składało się z „z trzech pokoików schludnie, ale bardzo skromnie umeblowanych”. „Powierzchowność miał bardzo niepospolitą: budowa ciała wątła, mało rozwinięta, z jednem ramieniem nieco podniesionem, z piersią zapadłą i wychudłemi rękami, ukoronowana była głową kształtną o wyniosłem czole” – napisał w „Pamiętnikach. „Ze wszystkich wieszczów naszych, nie wyłączając nawet Mickiewicza, który w chwilach natchnienia przeistaczał się nie do poznania, żaden nie miał oblicza tak uduchowionego w życiu codziennem jak Słowacki… Czuć w nim było zawsze mędrca i poetę, zajętego wyłącznie kwestya- mi ducha i wieczności, albo opatrznościowego posłannictwa narodów”.

Kochał szczerze Pana Jezusa

Słowacki, który wiedział, że matka znała Felińskiego od dzieciństwa, przyjął go bardzo serdecznie, a on sam nie ukrywa, że od chwili poznania przylgnął „doń duszą całą”. Szybko znaleźli wspólny język, zawiązała się między nimi głęboka, trwająca do śmierci poety przyjaźń. Obaj mieli podobne poglądy na znaczenie sztuki i powołanie twórcy, na sposób walki o sprawę narodową i, co szczególnie uderzyło Felińskiego, „przeświadczenie, iż tylko ze źródeł Ewangielii zaczerpnąć możemy owej wody żywota, co dawne rany zabliźni i pełnością życia nas obdarzy”. Słowacki w tym czasie opuścił już Koło Sprawy Bożej założone przez Towiańskiego. Feliński zauważył, że chociaż zerwał z Towiańskim, „nie odrzucił wszakże zasadniczej jego idei co do kształcenia formy przez ducha”, traktując ją nie jako dogmat religijny „wiążący się z całością nauki Chrystusowej, lecz jako luźny poetyczny pogląd na rozwój wszechświata, co do wyobraźni jedynie przemawiając, nie wiąże się wcale z dziełem Odkupienia”. W pisanym po latach pamiętniku przyznaje, że w tym czasie, jako „świecki i całkiem z teologią nieobeznany młodzieniec”, nie mógł ocenić „dogmatycznego znaczenia teoryi Słowackiego”, ale jest pewien, że „kochał on szczerze Pana Jezusa, pragnął tryumfu Jego nauki, życie prowadził, śmiało powiedzieć można, anachorety, budował mię więc tylko i ducha mego ku Niebu podnosił”.

Feliński zauważył, że w czasie rozmów o współczesnych im polskich twórcach Słowacki nigdy nie mówił o nich źle, a plotki na temat ich życia budziły w nim wstręt. Wyrażał wyłącznie opinie o ich działalności literackiej. Cenił Zygmunta Krasińskiego jako „natchnionego wieszcza, zwłaszcza w utworach jego nie rymowanych”, ale formę jego wiersza uważał „za sztuczną i niezgodną z duchem naszego języka”. Z uwielbieniem natomiast wyrażał się zawsze o Mickiewiczu, nigdy nie skrytykował żadnego z jego utworów, a „najwyższa jego ambicya była: zrównać się z Adamem. Bardzo mu też pochlebiało, kiedy po ukazaniu się Kordyana niektórzy Mickiewiczowi go przypisywali”. Na emigracji głośno było o nieporozumieniach między Mickiewiczem i Słowackim. Słowacki dopiero po dłuższym okresie znajomości wyjaśnił Felińskiemu ich źródło. Była nim sprawa „czysto rodzinna, bolesna bardzo dla matki jego, i przez to dotkliwa też i dla syna”. W „Dziadach” Mickiewicz w niekorzystnym świetle przedstawił postać profesora Bécu, ojczyma Juliusza, „z którego Mickiewicz uczynił jedno z najwstrętniejszych narzędzi księcia Nowosielcowa w procesie Filaretów”.

Przywiozłem księdza

Feliński opuścił Paryż w roku 1848. Wziął udział w powstaniu poznańskim, a po jego klęsce wyjechał do Ischl i Monachium. Do Francji wrócił rok później i od razu odwiedził Słowackiego. Zastał go w strasznym stanie. „Suchoty gardlane rozwinęły się w całej pełni: wychudł, oczy zapadły, oddech zaś miał tak utrudniony, że duszność co chwila go męczyła, przerywając mowę i zajęcia” – napisał w „Pamiętnikach”. Poeta przywitał go radośnie, a Feliński, widząc go tak chorym, zaoferował, że zamieszka z nim, by miał przy sobie kogoś życzliwego. Słowacki nie chciał, by przyjaciel rezygnował ze swoich naukowych obowiązków. Poprosił tylko, by spędzał z nim wolne chwile. Ostatecznie Feliński opiekował się nim przez większość dnia i pozostał z nim do śmierci. 3 kwietnia 1849 roku poeta poprosił Felińskiego, by wezwał ks. Praniewicza. „W pół godziny przywiozłem księdza, który pomówiwszy z nim trochę, poszedł do kościoła po Sakramenta. Ksiądz powrócił, a kiedy po spowiedzi ofiarował mu Najświętszy Sakrament, Juliusz wstał o własnej mocy i ukląkł na łóżku, potem przyjął Ostatnie Namaszczenie z zupełną przytomnością i modląc się ciągle. Ale jeżeli co pocieszyć nas może po tej stracie – to jego zgon prawdziwie chrześcijański. Śmierć jego tak lekka, tak piękna się wydawała, że mimowolnie wyrywała się modlitwa do Stwórcy o zgon podobny”.

Feliński zamknął przyjacielowi oczy, zajął się jego pogrzebem, a rękopisy odesłał rodzinie. Do końca swojego pobytu w Paryżu często odwiedzał jego grób. •

«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Reklama

Reklama