Fragment książki Musaba Hasana Jusufa "Syn Hamasu".
Gdy w połowie lat siedemdziesiątych ubiegłego stulecia mój ojciec przybył do Jordanii, by kontynuować studia, Bractwo Muzułmańskie było tam dobrze zadomowione i cieszyło się uznaniem społecznym. Jego członkowie angażowali się właśnie w to, co leżało tacie na sercu – rozniecali na nowo wiarę, nieśli pomoc cierpiącym, próbowali ratować ludzi od niszczącego wpływu świata. Ojciec wierzył, że Bracia są dla islamu tym, czym dla chrześcijaństwa byli wielcy reformatorzy religijni, jak Marcin Luter czy William Tyndale. Ich jedynym celem miało być ratowanie bliźnich i zapewnianie im lepszych warunków do życia. Nie było mowy o zabijaniu i niszczeniu. Kiedy ojciec poznał pierwszych przywódców Bractwa, powiedział sobie: „Tak, tego właśnie szukałem”.
Na tym etapie ojciec dostrzegał tylko jedno oblicze islamu – pełne miłości i współczucia. Nie widział natomiast – i być może do dzisiaj nie pozwala sobie zobaczyć – drugiej strony medalu.
Życie muzułmanina można porównać do drabiny. Najniższy jej szczebel to modlitwa i oddawanie chwały Allahowi, kolejne to udzielanie pomocy biednym i potrzebującym, zakładanie szkół i wspieranie działalności charytatywnej. Najwyższym szczeblem jest dżihad.
Drabina jest wysoka. Niewielu podnosi głowę, by zobaczyć, co jest na górze. Postęp jest zwykle stopniowy, prawie niezauważalny – tak jak podchody kota do jaskółki. Jaskółka nie spuszcza kota z oczu. Stoi i obserwuje, jak kot chodzi tam i z powrotem, to do przodu, to do tyłu. Ale jaskółka nie umie ocenić perspektywy. Nie widzi, że kot coraz bardziej się zbliża, aż nagle – w mgnieniu oka – jego pazury wbijają się w ciało ptaka.
Tradycyjni muzułmanie znajdują się na dole drabiny, żyjąc w poczuciu winy, że tak naprawdę nie praktykują islamu. Na samej górze są fundamentaliści znani z telewizyjnych wiadomości, którzy zabijają kobiety i dzieci ku chwale Allaha. Umiarkowani są gdzieś pośrodku.
Jednak umiarkowany muzułmanin jest w pewnym sensie groźniejszy niż fundamentalista. Wydaje się nieszkodliwy, lecz nigdy nie wiadomo, kiedy posunie się o kolejny szczebel w górę. Większość zamachowców samobójców tak właśnie zaczyna.
W dniu, w którym mój ojciec postawił nogę na najniższym szczeblu tej drabiny, nie mógł sobie nawet wyobrazić, jak daleko ostatecznie odejdzie od pierwotnych ideałów. Trzydzieści pięć lat później chciałbym go zapytać: „Pamiętasz, od czego zaczynałeś? Patrzyłeś na zagubionych ludzi i współczułeś im, pragnąłeś, aby zwrócili się do Allaha i byli zbawieni. A teraz – zamachowcy samobójcy i niewinna krew? Czy tego właśnie chciałeś?”. Jednak w naszej kulturze nie ma miejsca na takie rozmowy z ojcami.
Kiedy ojciec wrócił na Terytoria Okupowane po skończeniu studiów w Jordanii, był pełen optymizmu i nadziei co do sprawy muzułmańskiej. Wizję pomyślnej przyszłości wiązał z umiarkowaną działalnością Bractwa Muzułmańskiego.
Towarzyszył mu Ibrahim Abu Salim, jeden z założycieli Bractwa w Jordanii. Przybył, aby rozruszać ospałą komórkę stowarzyszenia w Palestynie. Ich współpraca z ojcem dobrze się układała: rekrutowali młodych ludzi, którzy dzielili ich pasję, i formowali z nich małe grupy działaczy.
W 1977 roku, mając tylko pięćdziesiąt dinarów przy duszy, Hasan poślubił siostrę Ibrahima, Sabhę Abu Salim. Rok później pojawiłem się na świecie.
Gdy miałem siedem lat, nasza rodzina przeniosła się do Al-Biry, siostrzanego miasta Ram Allah, a ojciec został imamem w obozie dla uchodźców Al-Amari założonym w obrębie granic miasta. Na Zachodnim Brzegu znajdowało się dziewiętnaście obozów. Al-Amari powstał w 1949 roku i zajmował powierzchnię około dziesięciu hektarów. W 1957 roku rozpadające się namioty zastąpiono przylegającymi do siebie betonowymi domami. Ulice miały szerokość samochodu, a w odkrytych rynsztokach płynęły rzeki ścieków i szlamu. Obóz był przeludniony, woda nie nadawała się do picia. Na samym środku stało jedno samotne drzewo. Uchodźcy byli całkowicie zależni od pomocy ONZ w kwestii zakwaterowania, żywności, ubrań, opieki medycznej i edukacji.
(…)
Meczet Ali dzieliło od naszego domu tylko kilka przecznic, mogłem więc chodzić tam sam i byłem z tego bardzo dumny. Ze wszystkich sił pragnąłem być taki jak tata, podobnie jak kiedyś on chciał być podobny do swego ojca.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Czyli smutne losy Flipa i Flapa. Bo już z końcówki ich kariery.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.